Był pierwszym dominikańskim męczennikiem. „Przebaczył krzywdę zabójcy, a modląc się za niego, wzniósł ręce do nieba i głośno zawołał: »W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego«”.
Co się stanie z grzesznikami? – wołał Dominik Guzmán. Opat ze św. Pawła w Narbonne pisał, że „nigdy nie znał nikogo, kto by się modlił tak wiele i tak dużo płakał”.
A Piotr z Werony? Na własnej skórze doświadczył prawdziwości słów, które założyciel zakonu wyszeptał, odchodząc w Bolonii z tego świata: „Będę dla was bardziej pożyteczny po śmierci niż za życia”. Prosił pierwszych kaznodziejów, by pochowali go „pod stopami braci” i zostawił im duchowy testament: „Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Za jego życia powstało ponad 30 klasztorów w Hiszpanii, Francji, Niemczech, Italii, na Węgrzech, w Anglii, Szwecji i Danii.
To, że Piotr z Werony (+1252) znalazł się w zgromadzeniu, było przedziwne! Urodził się w rodzinie katarów, głoszących, że należy żyć w całkowitym ubóstwie. Tak, tak, tych samych, dla których Dominik podjął się posługi słowa, a widząc, że odrzucili posłannictwo cystersów („Jesteście zbyt bogaci”), zdjął z nóg sandały i ruszył w świat o żebraczym chlebie.
Piotr mógł poznać św. Dominika, bo wstąpił do zakonu na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Jako kaznodzieja działał w Mediolanie (1232–1234), Vercelli (1238), Rzymie (1244) i Florencji (1245). Powszechnie znane były jego mądrość i erudycja. Nic dziwnego, że otrzymał od papieża niezwykle trudną misję: został inkwizytorem w północnej Italii. W gorących dysputach podważał argumenty manichejczyków, zdając sobie sprawę z tego, że „prawa przysługują tylko prawdzie, a nie błędowi”. W swych oponentach nie widział jednak nigdy wrogów, ale ludzi pogubionych, którym należy podać pomocną dłoń.
W maju 1252 roku Rodryg z Atencji w liście do generała zakonu dominikanów, Katalończyka św. Rajmunda z Penyafort, pisał o ostatnich dniach Piotra z Werony: „Wkrótce znaleźli się na pewnym wzgórzu oddalonym od miasteczka o dwie mile, gdzie w ukryciu siedzieli dwaj najemnicy, słudzy szatana. Gdy z daleka ujrzeli braci, postanowili, że ich zabiją. Lecz jeden z nich pod wpływem skruchy, przerażony uczestnictwem w tak wielkiej zbrodni, opuścił drugiego i szybko pobiegł do miasteczka. Kiedy zaś zobaczył przed sobą dwóch innych braci, ze łzami wyjawił ich cały podstępny zamiar. Wówczas bracia zaczęli biec z całych sił na ratunek bratu Piotrowi, jednak zanim przybiegli, drugi sługa szatana ostrym narzędziem w okrutny sposób zadał pięć ran bratu Piotrowi. On zaś – jak zaświadczył jego towarzysz, który żył jeszcze przez sześć następnych dni – gdy go zabijano, na wzór Zbawiciela nie narzekał, nie bronił się, nie uciekał, lecz wszystko wytrzymał i łaskawie przebaczył krzywdę zabójcy, a modląc się za niego, wzniósł ręce do nieba i głośno zawołał: »W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego«”.
Innocenty IV ogłosił Piotra świętym już rok po jego męczeńskiej śmierci.
Marcin Jakimowicz