Czasami miało się wrażenie, że małyszomania dotknęła wszystkich. Nawet tych, którzy sportem się nie interesowali. Wszystkich, z wyjątkiem Adama Małysza.
Konkurs w Planicy był ostatnim, w którym, wziął udział Adam Małysz. Pokazał, na co go stać, zajmując miejsce na podium. O tym, czego dokonał w sporcie, nie warto się rozpisywać. Zdumiewa natomiast niesamowicie pozytywny wizerunek skoczka w opinii publicznej. Rozmowy z ludźmi, którzy znają sportowca od wielu lat, są właściwie jednowymiarowe. Wszyscy mówią o nim wyłącznie dobrze. Media, bezlitośnie wychwytujące każdy skandal z udziałem nie tylko zresztą sportowych elit, nie miały z Małysza wielkiego pożytku. Ani nie rzucał mięsem, ani nie krytykował rywali, a do tego za każdy sukces dziękował Bogu.
Sukcesy go nie zmieniły
Raz tylko ten obraz usiłowały zakłócić szukające sensacji media, tworząc fakty prasowe. Zdenerwowało to bardzo ks. Jana Froelicha, proboszcza parafii katolickiej w Wiśle-Głębcach, który poznał Małysza przed jego ślubem. Bardzo mocno przeżywałem zawsze dementowanie różnych plotek, które generowały media, że niby ich małżeństwo było zagrożone, że się rozwodzą itp. – wspomina ks. Froelich – Oczywiście były to totalne bzdury podawane przez niektóre ośrodki w celu wywołania sensacji. Gdyby coś się naprawdę działo, to pewnie wiedziałbym o tym pierwszy.
Całą rodzinę Małyszów dobrze zna ks. Tadeusz Byrt z ewangelickiej parafii w Głębcach. To on udzielał ślubu Adamowi i Izie. – Nawet jak Adam wybudował własny pierwszy dom w centrum, nigdy z przynależności do naszej parafii nie zrezygnował – mówi ks. Byrt. – Znam go od wielu lat. Wie, że ja też zawsze jestem z nim. Sukcesy go nie zmieniły. Pozostał spokojnym chłopaczkiem, trochę nieśmiałym, tyle że zrobił się bardziej otwarty. Jest pozytywnie odbierany przez wszystkich. Nie afiszuje się swoimi osiągnięciami, tym, że jest mistrzem. Jest skromny, tak jak jego rodzice. Podobnego zdania jest ksiądz Froelich. – Zawsze był skromny, radosny, pogodny, nigdy nie był ponurakiem i otwarty na ludzi. I takim pozostał. Myślę, że kiedyś był bardziej onieśmielony swoją sławą. Teraz przyzwyczaił się i częściej się uśmiecha, pomimo uciążliwości jaką nieraz stwarza małyszomania. Jest życzliwy i otwarty na wszystkich, oczywiście w miarę swoich możliwości, bo przecież nie może wyjść do każdego.
Podziwiam jego cierpliwość
Robert Mateja, do niedawna również członek kadry narodowej, Adama Małysza poznał w połowie lat 90. Po zakończeniu kariery sportowej współpracował z kadrą narodową, a obecnie jest asystentem osobistego trenera Małysza. – Kiedy Polski Związek Narciarski stworzył dla Małysza taką indywidualną grupę trenerską, Adam mnie do niej wybrał. Jesteśmy przyjaciółmi – mówi Mateja – pomagam głównemu trenerowi na treningach, nagrywam skoki Adama na kamerę, by je później analizować. Prowadzę samochód, którym jedziemy na zawody, no i załatwiam różne sprawy papierkowe. Czy rywalizacja na skoczniach rodziła między zawodnikami konflikty? – Oczywiście rywalizowaliśmy na skoczniach, ale w życiu prywatnym byliśmy przyjaciółmi – odpowiada Mateja. – W naszej dyscyplinie sportu nie ma brutalnej rywalizacji. Nie ma tarć między zawodnikami. Jesteśmy jedną wielką rodziną, a Adam jest wspaniałym człowiekiem. Nie spotkałem się z sytuacją, w której gdy prosiłem go o pomoc w czymkolwiek, odmówiłby jej. Czy można go czymś zdenerwować? Pewnie, że można – uśmiecha się były rywal Adama. – Każdy ma w sobie trochę złości. Na przykład trener Małysza, Hannu Lepistoe, też jest spokojny, ale jak się wkurzy, to przecież widać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz