Jakim dzieckiem był Pan Jezus?

Czy mały Jezus łobuzował? Od kiedy Bóg-człowiek miał świadomość, że jest Bogiem? – z fałszywymi obrazami Boga-człowieka mierzy się dr Magdalena Jóźwik, specjalistka teologii dogmatycznej, wykładowca katowickiego Archidiecezjalnego Centrum Formacji Pastoralnej.

Jarosław Dudała: Jakim dzieckiem był Pan Jezus?

Dr Magdalena Jóźwik: Normalnym [śmiech].

Łobuzował?

Boimy się stwierdzenia, że łobuzował, bo od niego blisko już do wątpliwości typu: "a może On nie był doskonały, może czegoś Mu brakowało?". Bo skoro łobuzował, to może miał jakieś słabości, jakieś grzechy? A przecież wiemy, że nie. Że jego człowieczeństwo było wolne od grzechu.

Problem, jaki mamy w patrzeniu na Jezusa jako dziecko, wynika z tego, że kojarzymy Jego świętość, doskonałość, bezgrzeszność jako idealny, gotowy produkt – bez naturalnego procesu rozwoju, który toczy się w każdym człowieku.

Ewangelia mówi, że Jezus "wzrastał w łasce o Boga i ludzi". To stwierdzenie zakłada pewną dynamikę. Czyli nie było tak, że oto narodził się Bóg-człowiek i... nic się już w Nim nie zmieniło. To by znaczyło, że biblijne stwierdzenie, że w Bogu nie ma cienia zmienności, dotyczy boskiej natury Jezusa, ale nie Jego natury ludzkiej.

Tak. W ludzkiej naturze ta zmienność jest. Doświadczamy jej codziennie. Wiemy, że dzieci zaczynają używać rozumu i ich zmysł moralny kształtuje się dopiero na pewnym etapie. Czyli: żeby zgrzeszyć, trzeba mieć zdolność do zgrzeszenia – właściwość intelektualną i rozwojową, która sprawia, że w ogóle jest się zdolnym do popełnienia grzechu. Rodzi się więc pytanie, czy niesforność dzieci, ich wybuchy emocji możemy w ogóle klasyfikować moralnie...

12-latek powinien już wiedzieć, że jeśli zostanie sam w obcym mieście, to rodzice będą się niepokoić.

W tamtych realiach 12-latek to był już dorosły! To nie było nasze dziecko z szóstej klasy, które jest pod opieką rodziców i właściwie niczego jeszcze samo nie może. Dlatego mam wątpliwości, czy 12-letniego Jezusa możemy uważać za dziecko.

Na tamto wydarzenie w Jerozolimie warto spojrzeć z perspektywy dojrzałości Jezusa. On już wie, gdzie jest dom Jego Ojca. Ma pewną świadomość tego, jaka jest Jego misja.

Z tą świadomością Jezusa to w ogóle jest ciekawa historia. Świadomość tego, Kim jest, świadomość Jego misji wzrasta w Nim. Wie, co ma robić; wie, kiedy ma to robić, kiedy nadeszła albo nie nadeszła Jego godzina. A jednak to nie było  w  Nim z góry "zaprogramowane". Jezus nie przechadzał się w ludzkiej naturze jak w jakimś garniturku, nie udawał człowieczeństwa.

Jakim dzieckiem był Pan Jezus?   Scena odnalezienia Jezusa w świątynie na fresku autorstwa M. Willmana Henryk Przondziono / Foto Gość

Od kiedy Bóg-człowiek wiedział, że jest Bogiem?

Ha, nie ma odpowiedzi na to pytanie! Są jednak w Ewangelii momenty, które pokazują, że wiedział. Że świadomość Jego tożsamości i misji ujawniła się w pewnych momentach, a jednocześnie nie neguje to występowania w Nim normalnych ludzkich procesów, normalnego ludzkiego doświadczenia. Normalnego, czyli zakładającego jakąś przestrzeń niewiedzy. Tego, że poznawanie rzeczywistości jest stopniowe. Jest to także przestrzeń pewnego "tu i teraz", relacji, radości, płaczu.

Ewangelie milczą o zdecydowanej większości dzieciństwie Jezusa.

Kolędy próbują rozerwać tę zasłonę milczenia, ale wprowadzają nas w zbyt idealny obraz tego dzieciństwa. Chociażby w kolędzie "Bóg się rodzi" są słowa: "Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą..." Każdy, kto ma dziecko, wie, że niemowlak nie potrafi nawet dłużej utrzymać podniesionej główki, a co dopiero świadomie błogosławić. Wiadomo, że to plastyczny obraz, ale pozostawia on w naszej świadomości przekonanie, że Pan Jezus był dzieckiem, ale... trochę innym. Innym – tak, ale – z drugiej strony – również bardzo normalnym.

Fenomen Wcielenia polega właśnie na tym, że to było zejście Syna Bożego najniżej, jak się da.

Chodzi o mękę Pana Jezusa?

Nie tylko. Chodzi o Jego wejście w konsekwencje grzechów ludzkości, w dramat cierpienia. Ale chodzi także o to, że Jezus w Swoim człowieczeństwie poddał się prawom fizjologii, o których czasem nie chcemy pamiętać: że ktoś Go przewijał, karmił, uczył chodzić, mówić i... modlić się. To chyba jedna z rzeczy burzących nasze myślenie o Jezusie, że On dał się Mamie – zwykłej kobiecie – uczyć modlitwy. Ale na tym polegało Jego bycie człowiekiem. Każdego człowieka ktoś uczy życia, modlitwy, zachowania.

Brak informacji o większości dzieciństwa sprawia, że wypełniamy ten brak naiwnymi historyjkami o tym, jak Pan Jezus robił ptaszki z gliny, a potem je ożywiał...

Albo o tym, jak psocił z kolegami i któryś z nich zginął, a Pan Jezus go wskrzesił... Takie historie pojawiają się w apokryfach. One pokazują Jezusa jako trochę kapryśnego, niegrzecznego, ale potrafiącego boską mocą minimalizować skutki swego zachowania. To zmitologizowany obraz  – obraz Jezusa jako... trochę lepszego człowieka. Kościół widział to podobieństwo do mitologii, dlatego nie uznał tych tekstów za natchnione.

Podstawowa kwestia jest następująca: czy bycie w stanie rozwoju, podleganie procesom naturalnym jest efektem naszej osłabionej przez grzech natury, czy procesy te muszą należeć do przestrzeni zła?. Myślę, że nie. To, że czegoś nie wiemy, że zrobimy coś niechcąco, że reagujemy emocjonalnie (to ostatnie widać zwłaszcza u dzieci, które przecież nie potrafią jeszcze zakładać masek) nie oznacza jeszcze grzechu. Dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby Jezus miał bunt dwulatka, robił sceny Maryi i Józefowi. Bo to jest po prostu element rozwoju.

Nie rozumiemy do końca prawdy o tym, że Jezus był i Bogiem, i człowiekiem. Dlatego przyjmujemy – według własnej wrażliwości – albo wizję akcentującą człowieczeństwo Jezusa, wizję Jezusa – dobrego człowieka, albo przeciwnie: uznajemy, że Jezus był Bogiem, który tylko dla niepoznaki przebrał się w ludzkie ciało.

A prawda jest pośrodku. Żeby rozwiązać ten problem – bo bycie Bogiem to coś zupełnie innego niż bycie człowiekiem, a jednak w Jezusie to jest zjednoczone  –  trzeba uznać, że któraś z tych natur musiała się nagiąć do tej drugiej. Cała dynamika stworzenia i zbawienia pokazuje, że to boska natura nagięła się do ludzkiej.

Co to znaczy?

To znaczy, że jest tak, jak mówi List do Filipian: Jezus "nie skorzystał ze sposobności, żeby na równi być z Bogiem, ale uniżył samego siebie". Czyli: nie korzystał ze wszystkich właściwości swej boskiej natury, chociaż je miał, bo inaczej nie mógłby przeżyć realnego człowieczeństwa. Najprostszym przykładem jest kwestia wszechwiedzy boskiej i ograniczonej wiedzy ludzkiej. Jak je pogodzić? Tylko w taki sposób, że ta wszechwiedza została nieco wyłączona (ale w Nim jednocześnie była!), żeby Jezus mógł przeżyć ludzkie doświadczenie zdobywania wiedzy. Widzimy jednak, że Jego boska wszechwiedza ujawnia się w niektórych momentach choćby przez to, że On wie, Kim jest, jaka jest Jego misja. Na ile jest to korzystanie z boskiej wszechwiedzy, a na ile jest to charyzmatyczne doświadczenie pełni działania Ducha Świętego na Jego człowieczeństwo? –na to pytanie nie odpowie autorytatywnie żaden teolog.

Myślę, że tam gdzie mamy do czynienia z tajemnicą, z niesprawdzalnością, tam istnieje największa potrzeba posłuszeństwa Kościołowi. Co więc mówi Kościół o dzieciństwie Jezusa?

Nie ma dogmatu o dzieciństwie Pana Jezusa. Ale jest dogmat o integralności Jego natur Soboru ChalcedońskiegoCzyli o tym, że był w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem („współistotny Ojcu co do bóstwa, współistotny nam co do człowieczeństwa”) . Co to znaczy: pełnia bóstwa i pełnia człowieczeństwa? Co z tego wynika? Przede wszystkim to, że grzeszność nie jest częścią naszego człowieczeństwa. Natomiast nasza niewiedza, słabość, przeżywanie emocji, zwłaszcza tych, które nam się nie podobają – wszystko to przynależy do tego, kim jesteśmy. Trudne emocje i ograniczenia nie są złe w sensie moralnym.

One nie ograniczają naszego kontaktu z Bogiem ani Jego możliwości działania we mnie?

Nie! Jezus nie jest superbohaterem. Jego człowieczeństwo jest ludzkie, a nie nadludzkie. To dotyczy wszystkich sfer Jego życia, łącznie ze znajomością Swych granic, możliwości i wytrzymałości. Widać to było, gdy Jezus zasypiał, był oskarżany, że postradał zmysły, bo nie miał czasu jeść, płakał, odczuwał głód. Wszystko to pokazuje granice, których doświadczamy wszyscy i które On przeżywał dla nas w sensie najbardziej dosłownym, naturalnym.

Warto spojrzeć na dzieciństwo i człowieczeństwo Jezusa z perspektywy doświadczenia granic – także swoich własnych. Im bardziej dostrzeżemy zwyczajność Jezusa (nie postrzegając Go jako jakiegoś nadczłowieka, który ma supermoce), tym bardziej zrozumiemy głębokość uniżenia Boga wobec nas, a jednocześnie to, że Bogu nie przeszkadzają nasze granice. Nie przeszkadza Mu dziecięcy wiek, nie przeszkadza ząbkowanie, płacz w nocy, uczenie się tabliczki mnożenia i wielu innych rzeczy – bo On sam w to wszedł. Zrobił to, żeby nam pokazać, że to, co jest w nas słabe, jest także chciane, zaplanowane i że jest to przestrzeń kontaktu i relacji z Nim samym.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Jarosław Dudała