Japońska telewizja pokazała mężczyznę na rowerze z napisem na plecach: szukam żony. To nie ogłoszenie matrymonialne. Na plecach było też imię i nazwisko kobiety.
Nie ma jedzenia, wody, gazu. Prąd pojawia się tylko czasem. Nie działa poczta. Transport jest sparaliżowany, zasypane są tunele, zerwane mosty nad przepaściami, autostrady i koleje nie działają. A lokalne drogi są przepełnione przez tych, którzy jadą na pomoc, bądź tych, którzy stąd uciekają – mówił mi w rozmowie telefonicznej kilka dni po tsunami o. Czesław Foryś, dominikanin pracujący w Iwaki. To miasto leżące prawie nad Pacyfikiem i tylko 60 km od elektrowni atomowej w prefekturze Fukushima. To teren diecezji Sendai, regionu najbardziej dotkniętego skutkami trzęsienia ziemi i tsunami. – Ludzie nie do końca dowierzają temu, co na temat promieniowania mówią media – przyznaje polski dominikanin. Z powodu zagrożenia radioaktywnego wielu jego parafian już wyjechało. Setki osób z najbardziej dotkniętych miejscowości ciągle jednak szukają swoich najbliższych. Mężczyzna na rowerze na razie nie myśli o promieniowaniu. Podobnie kobieta, która z dachu swojego domu widziała, jak fala porywa samochód z jej mężem i córką w środku.
Miasto ocalone
– Akurat przygotowywałem młodego chłopaka do chrztu. Przewróciła się półtorametrowa figura Maryi, podobnie pulpit z Pismem Świętym. Pierwsze wrażenie: koniec świata – mówi o. Foryś. W Iwaki spłonął tylko jeden budynek. I zapadła się księgarnia prowadzona przez jego parafiankę. Ale jeden z dwóch kościołów filialnych znajduje się nad samym Pacyfikiem. Tuż obok fala tsunami osiągała
10 m wysokości. Jednak zatrzymała się tuż przed budynkiem świątyni, nie niszcząc jej w ogóle. – Pięć lat temu władze miasta zamierzały poszerzyć tam ulicę i w związku z tym trzeba było zabrać kawał placu kościelnego, a potem też wyburzyć kościół. Sprzeciwiliśmy się temu, dołączyli do nas także niechrześcijanie. W końcu władze ustąpiły…
Teraz miasto ocalało – dodaje zakonnik. Tokio miało o wiele więcej szczęścia niż region Sendai. Shinko Sasaki-Haściłowicz była w parku, kiedy zaczęły się wstrząsy. – Nie mogłam normalnie stać, usiadłam, poczekałam – mówi. – Ludzie potem wracali pieszo do domów, w sklepach rozdawano za darmo napoje i jedzenie – wspomina. Ma trochę pretensję do światowych mediów, że pokazują Japonię tak, jakby cały kraj został dotknięty kataklizmem. – Ludzie panikują, wykupują wszystko ze sklepów, ale to głównie albo cudzoziemcy, albo Japończycy, którzy oglądają anglojęzyczne telewizje – dodaje. Uważa, że nie ma też powodów, by nie wierzyć oficjalnym komunikatom o niegroźnym na razie poziomie promieniowania. – Pochodzę z Hiroszimy. Moja mama przeżyła bombę atomową, więc miałaby się bać tego obecnego promieniowania? – pyta Shinko.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina