Kampania wyborcza rozkręciła się na dobre. Choć formalnie nie została jeszcze ogłoszona, polityczne mityngi, konferencje prasowe i spotkania z elektoratem opanowały kanały informacyjne, zaś media społecznościowe są wprost zatkane spotami i memami. Jest ostro, wręcz brutalnie, demagogicznie… jak to w kampanii. Tak zawsze było, jest i pewnie będzie. Taki jest „urok” demokracji.
Widać nie jesteśmy w stanie – jako wyborcy – wychować klasy politycznej, by nie traktowała nas jak dzieci, np. strasząc, że „już niedługo na polskich stołach zabranie kotleta schabowego”. Głęboko zakorzenione jest bowiem przeświadczenie (w sztabach kampanijnych), że najważniejszą emocją, jaką należy podgrzewać w wyborcach, jest strach. Że do wyborów nie idzie się, by głosować „za”, tylko „przeciw”, ze strachu przed tymi, którzy aktualnie rządzą lub mogą właśnie sięgnąć po władzę. Ciekawe, skąd bierze się takie przekonanie. Historia kampanii wyborczych uczy bowiem, że te najbardziej udane oparte były na przesłaniu pozytywnym, budowaniu nadziei na przyszłość. Obóz polityczny musi mieć swoją opowieść, którą porywa, przekonuje do siebie, a nie tylko zniechęca do innych. Popularność Aleksandra Kwaśniewskiego brała się z tego, że namawiał Polaków, by „wybrali przyszłość” (choć sam był kwintesencją przeszłości), zaś sukces PiS w 2015 roku wziął się z obietnicy „dobrej zmiany”. Jak to wygląda w kampanii obecnej?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko