Narracje pop-nowoczesności (1): prometeizm

Pamiętacie mit o Prometeuszu? Prometeusz przyniósł nam ogień, wykradając go bogom. Wyzwolił ludzkość, naruszając boskie prawo. Współczesny prometeizm oferuje wyzwolenie z kilku nierówności kosztem kompletnego zamieszania.

Specjaliści powiadają, że nowoczesność była czasem wielkich ideologii, natomiast po-nowoczesność czasem, w którym ideologie się wymieszały, a wielkie opowieści zostały zastąpione opowieściami małymi. A co się dzieje teraz? Gołym okiem widać, że wracają wielkie narracje, które usiłują zorganizować życie ludzi wokół wybranych idei. Nastał czas po-po-nowoczesności, która bardziej przypomina nowoczesność niż po-nowoczesność i którą – by nie nadwyrężać języka i po to, by podkreślić, że nasza kultura stała się kulturą masową – nazwę pop-nowoczesnością.

Pop-nowoczesność została zdominowana przez trzy opowieści: opowieść prometejską, opowieść technologiczną oraz opowieść ekologiczną. Aby zrozumieć, co się dziś z nami dzieje, warto się im przyjrzeć. W najbliższych tygodniach (być może z przerwami na inne felietony) spróbuję je opisać w cyklu „Narracje pop-nowoczesności”. Zaczynam od narracji prometejskiej, gdyż jest ona najgłośniejsza i najbardziej uniwersalna.

Pamiętacie mit o Prometeuszu? Dla naszych celów wystarczy przypomnieć sobie, że Prometeusz przyniósł nam ogień, wykradając go bogom. Wyzwolił ludzkość, naruszając boskie prawo. W każdym prometeizmie zachodzi współgra obu czynników: wyzwolenia i zerwania. Współczesny prometeizm czyni to samo w sposób szczególnie wyrazisty: oferuje wyzwolenie  kosztem kompletnego pomieszania.

Jakie wyzwolenie oferują współcześni Prometeusze? Wyzwolenie z nierówności. Powiadają (i słusznie!), że kobieta nie może być gorsza od mężczyzny, ktoś niepełnosprawny – od kogoś pełnosprawnego, człowiek czarny – od człowieka białego, osoba nieheteronormatywna – od osoby heteronormatywnej, uchodźca – od tubylca. Walka z nierównościami lub wykluczeniami w tych pięciu kategoriach (płciowej, fizycznej, rasowej, związanej z orientacją seksualną oraz geograficzno-ekonomicznej) stanowi motyw przewodni aktualnego dyskursu. W Polsce próbuje się ten katalog rozszerzyć, powiadając, że Polak nie może być gorszy od Niemca, Polak wschodni – od Polaka zachodniego, ktoś ze wsi od kogoś z dużego miasta, biedak od bogacza itp. Dla Prometeuszy głównego nurtu nierówności tego typu jawią się jednak jako przebrzmiałe, lokalne lub zbyt przyziemne.

Idea równości jest ideą piękną i trudno wobec niej oponować. Warto też pomagać tym, którym życie nadało niższy status. Narracja prometejsko-egalitarna budzi jednak wiele wątpliwości. Oto główne z nich.

Po pierwsze, współcześni Prometeusze, broniąc – w imię równości! – wybranych przez siebie grup, nieraz proponują środki, które z równością, a tym bardziej z wolnością, nie mają nic wspólnego. Parytety, promocja medialna, punkty za pochodzenie, zakaz używania określonych zwrotów (a nawet reforma języka), cenzura lub rewizja tekstów kultury, ostracyzm wobec antyegalitarystów – to najważniejsze środki, które mają przekształcić społeczeństwo na lepsze. Nawet jednak gdyby były to środki dopuszczalne, trudno określić ich ilościowe, jakościowe i czasowe granice. A historia poucza, że rewolucjoniści nie lubią granic.  

Po drugie, doskonała równość jest nierealizowalną i szkodliwą utopią. Świat, w którym wszyscy ludzie są absolutnie równi, to świat, w którym albo znikają wszelkie międzyludzkie różnice albo znikają wszelkie wartościowania. Pierwsze jest niemożliwe, a gdyby było możliwe, prowadziłoby do stanu kompletnej nudy. Drugie jest niebezpieczne: świat, w którym nie porównujemy siebie pod względem wyglądu, talentów, pochodzenia, zadań, wiedzy itp., to świat, w którym nie ma tożsamości i nie ma rozwoju. Zresztą świat bez wartościowań wcześniej czy później musi się stać światem bez zróżnicowań.

Po trzecie, skoro absolutna równość nie jest możliwa, współcześni Prometeusze sami wybierają sobie grupy, które wyzwalają. I rzeczywiście, nieraz wybierają celnie i pomagają tym, którzy naprawdę zostali pokrzywdzeni lub którym los nie sprzyjał. Rzecz w tym jednak, że współcześni Prometeusze nie zatrzymują się (jak dawniejsi rewolucjoniści) na wybranej grupie, lecz mieszają grupy lub skaczą z grupy na grupę. Co gorsza,  kryterium ich wyboru pozostaje tajemnicą lub jawnie narusza dość powszechne intuicje moralne. Można zapytać na przykład, dlaczego do najbardziej dziś wyzwalanych grup należy kategoria osób z odmiennościami seksualnymi – osób znanych bardziej celebrytom niż przeciętnym zjadaczom chleba? Można też zapytać, dlaczego owi prometejscy celebryci tak często gardzą zwykłymi ludźmi, eksponując w ten sposób nowy rodzaj nierówności? I można zapytać, dlaczego w prometejskiej narracji zapomina się o nieszczęśnikach, którzy – choć pod wieloma względami odstają w dół – nie „załapali” się do żadnej wpływowej mniejszości?

Czytaj też: Czy zielony panteizm stanie się religią Europy?

W tym miejscu musimy wrócić do mitu o Prometeuszu. Prometeusz przyniósł nam ogień, wykradając go bogom. W każdym prometeizmie wyzwolenie współgra więc z zerwaniem, naruszeniem jakiegoś porządku lub tabu. Stąd patrząc na Prometeuszy, trzeba sprawdzać, ile kosztuje nas wyzwolenie, które przynoszą. Powstaje nawet podejrzenie, że bardziej zależy im na burzeniu niż na pomaganiu. Narracje prometejsko-egalitarne niemal zawsze wzywały do rewolucji w moralności i w rolach społecznych. A tam, gdzie nie ma zastanych ról społecznych – i związanych z nimi obowiązków, nakazów i zakazów – tam wszystko się miesza. Jednym owo zamieszanie przynosi radość niczym nieskrępowanej wolności i ekspresji. Innym coraz większe i częstsze problemy lub zaburzenia w definiowaniu własnej tożsamości. Czy jednak warto taką cenę płacić za ogień?

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak