Gdzie dwóch się bije, tam trzeci… może nie skorzystać. Bratobójcza walka dwóch generałów w Sudanie nie tylko cofa w rozwoju ten kraj. Może też pomieszać szyki światowym graczom, którzy w Afryce stworzyli sobie eldorado.
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, wiadomo, że chodzi… W tym miejscu spontanicznie chcielibyśmy dokończyć tradycyjnym „o pieniądze”. I choć nie jest tajemnicą, że bogate złoża złota są jednym z powodów, dla których w ostatnich miesiącach na lotnisku w Chartumie (teraz już zniszczonym przez bombardowania) lądowały samoloty z dyplomatami najważniejszych światowych graczy, to mimo wszystko trudno tylko tym wyjaśnić nagły wybuch wojny domowej między siłami dwóch generałów, którzy jeszcze parę lat temu ramię w ramię obalali wieloletniego dyktatora. Z pewnością wygrana jednego z nich może wzmocnić pozycję rosyjskiej Grupy Wagnera, która od dawna złotem z Sudanu zasila kremlowskie konta. A i sudańscy górnicy twierdzą, że „Rosjanie płacą najlepiej”. I z pewnością „rosyjski ślad” jest jednym z kluczy do zrozumienia, o co toczy się gra. Ale wygrana drugiego generała wcale nie musi oznaczać, po pierwsze, odcięcia Rosjan od sudańskiego złota, ani tym bardziej zwycięstwa demokracji, o którą tak mocno zabiegały w ostatnim czasie sztaby doradców z Zachodu. Przedłużająca się wojna domowa, bez wyraźnego rozstrzygnięcia, może popsuć szyki wszystkim zainteresowanym Sudanem w ostatnich latach. Również Francuzom, którzy kontrolują przebiegający przez Sudan ropociąg transportujący ropę z Sudanu Południowego. W kraju, o którym nie wspominają na co dzień światowe media, przecinają się linie wielu światowych graczy. Sami Sudańczycy zaś, widząc rozpadające się państwo, mogą stworzyć kilka osobnych quasi-państewek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina