- Czy kard. Wojtyła podejmował jakieś działania na rzecz ofiar księży pedofilów? – w świetle obecnie dostępnych źródeł nic w zasadzie na ten temat nie możemy powiedzieć – twierdzi prof. Paweł Skibiński, historyk z UW. Jak podkreśla, odpowiedź na to pytanie nie będzie możliwa bez analizy źródeł wewnątrzkościelnych. Jego zdaniem teza, że nie zrobił nic, nie jest dziś tezą uzasadnioną. "Mówienie na podstawie jedynie źródeł zgromadzonych w IPN o tym, co działo się wewnątrz Kościoła jest ze strony badaczy uproszczeniem" - dodaje.
Maria Czerska (KAI): W kontekście opublikowanej ostatnio książki Ekke Overbeeka „Maxima culpa” wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego kard. Karol Wojtyła nie zajął się pokrzywdzonymi dziećmi – ofiarami przestępstw księży? Dlaczego nie skontaktował się z nimi, nie pomógł?
Po pierwsze trzeba podkreślić, że o reakcjach i ewentualnych działaniach kard. Wojtyły na rzecz ofiar – o tym, czy jakieś te działania były i jaki miały charakter – w gruncie rzeczy niewiele wiemy. Nie wiemy, czy nie było próby jakiegoś kontaktu. Obcujemy ze źródłami wytworzonymi przez komunistyczną policję polityczną, przechowywanymi w IPN, które nie są w stanie opisać działań wewnątrzkościelnych, ale mówią o Kościele niejako z zewnątrz, szukając jego słabości. Mówienie na podstawie jedynie źródeł zgromadzonych w IPN o tym, co działo się wewnątrz Kościoła jest ze strony badaczy uproszczeniem. Czasem mamy jakieś wiadomości na ten temat wynikające z doniesień zawartych w tych źródłach, ale na ile te doniesienia są prawdziwe, na ile ich autorzy wiedzieli o wszystkim, co się działo, zazwyczaj trudno nam ustalić.
Wydaje mi się, że bezpieczniej byłoby zadać to pytanie trochę inaczej, tzn. co my możemy tak naprawdę powiedzieć o reakcji Karola Wojtyły na te przestępstwa? I odpowiedź brzmi: w świetle tych źródeł tak naprawdę możemy tylko zaobserwować pewien ciąg działań zewnętrznych, które w kontekście praktyki tamtych czasów oceniane są przez historyków raczej jako ponadstandardowe.
Jak przyszły papież zachowywał się wobec ofiar? Byłbym bardzo ostrożny wypowiadając się na temat jego reakcji i realnych działań, bez konfrontacji ze źródłami wewnątrzkościelnymi. Mówienie na ten temat jest dziś wręcz niemożliwe. Dopóki nie uda się zweryfikować kościelnych źródeł jesteśmy w tej sprawie w zasadzie bezradni. Nie możemy też wykluczyć, że nawet poznawszy te źródła, w ogóle nie uda nam się odpowiedzieć na to pytanie.
Są jednak relacje ofiar. Grono tych osób twierdzi, że nikt się z nimi nie spotkał, nikt się nie zainteresował.
Nie lekceważę relacji ofiar, nie twierdzę, że kurialiści wykazywali się empatią, jakiej dziś oczekujemy.
Ale zwróćmy uwagę, że w kontekście zarzutów wobec postawy archidiecezji krakowskiej w latach 60. i 70. XX w. w sprawach o nadużycia seksualne duchownych, o wiele mniej jest w tych materiałach bezpośrednich relacji osób pokrzywdzonych, a więcej zasłyszanych plotek. Najczęściej nie do zweryfikowania, bowiem dotyczą wydarzeń sprzed ponad pół wieku.
Stosowane są także przez autorów materiałów medialnych techniki – moim zdaniem - prowadzące wprost do nadużyć w tak delikatnych kwestiach: np. stwierdzenia, że wprawdzie świadek zaprzecza, że był ofiarą, ale „jego mowa ciała” podpowiada dziennikarzowi coś innego i to wystarcza mu do wyciągania kolejnych wniosków.
Przed wyciągnięciem wniosków powinniśmy najpierw wyczerpać możliwe dostępne źródła informacji. To, że nie wiemy o pozytywnych reakcjach kard. Wojtyły, nie znaczy, że ich nie było. Jeśli nie doszło do spotkań z ofiarami, nie wiemy do końca, kto sobie takiego spotkania życzył, a kto nie. Myślę, że takich spotkań się generalnie obawiano.
Nie należy zapominać o kontekście historycznym tamtych czasów – kontekście wykorzystywania słabości ludzkich – alkoholizmu, nieuporządkowania w sferze seksualnej, nadużyć materialnych – przeciw Kościołowi.
Bez wątpienia ważnym elementem tego kontekstu było też to, że w przypadkach nadużyć w sferze seksualnej generalnie – nie tylko i nie przede wszystkim w Kościele - nie przyjmowano wówczas za punkt widzenia optyki ofiar.
O ten kontekst chciałam zapytać. Wiele osób próbując odpowiedzieć na pytanie o niewrażliwość czy brak adekwatnych reakcji na krzywdę dzieci ze strony Kościoła mówi: takie były czasy. Co to znaczy?
Mamy tu kilka wątków. W ówczesnym społeczeństwie stępiona wrażliwość na krzywdę mogła się przeplatać z niedowierzaniem wobec samego faktu zaistnienia przestępstwa pedofilii, wykraczającego poza mieszczące się w głowie wielu osób z tamtego pokolenia normy. Pomysł, że ktoś wykorzystuje seksualnie dziecko był jednak traktowany przez naszych dziadków z pewnym niedowierzaniem. Dochodziła do tego trudność weryfikacji informacji. Wobec ogromnej fali plotek, pomówień, czy pornograficznych paszkwili, preparowanych i rozpowszechnianych przez służby komunistyczne, na temat wielu duchownych, niektórzy mogli tego rodzaju informacje a priori uznawać za fałszywe i nie drążyć kwestii. Kościół nie dysponował przecież niezależnym od państwa aparatem śledczym. Służby potrafiły przecież organizować wielkie prowokacje na tle rzekomych nadużyć seksualnych duchownych – jak mieliśmy do czynienia w wypadku pornograficznego paszkwilu, tzw. Zielonego Zeszytu, oskarżającego o nadużycia bp. Czesława Kaczmarka, który to zeszyt okazał się fałszywką, ale został rozesłany przez SB do wszystkich duchownych w Polsce.
Nie możemy też zapominać, że mówimy o społeczeństwie straumatyzowanym doświadczeniem II Wojny Światowej. Miliony śmierci, ogrom krzywd, nadużyć wojennych, rozpad rodzin – to wszystko, o czym my nie mamy pojęcia i czego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, sprawiało, że granica społecznej wrażliwości była bardzo mocno przesunięta: przestępstw, o których mowa nie traktowano – z naszego punktu widzenia - z należytą powagą.
Tu jeszcze pojawia się pewien bieżący kontekst tamtych lat a mianowicie rewolucja seksualna, która w Polsce może następuje z opóźnieniem, ale ma wpływ na kontekst kulturowy na świecie, np. na opinie lekarzy. Jednym z haseł tego ruchu była przecież – o czym dziś zapominamy – mająca się dokonać w ramach rozluźnienia ograniczeń obyczajowych legalizacja pedofilii. Nie był to oczywiście nurt, który miał wpływ na myślenie Karola Wojtyły, ale mówiąc o kontekście tamtych czasów warto mieć świadomość, że niektórzy współcześni mu ludzie – liderzy opinii - na ofiary pedofilii nie patrzyli wówczas w ogóle jako ofiary.
Bez wątpienia – i tu możemy już mówić o myśleniu obecnym nie tylko w społeczeństwie ale i w Kościele tamtych czasów – nie zdawano sobie sprawy z dewastującego charakteru tych przestępstw i dramatycznego wpływu na psychikę dziecka, w stopniu, w jakim my dziś mamy tego świadomość. Z tą niewiedzą mogła się też wiązać obawa, że aktywne działania mogą pogorszyć sytuację, uwikłać kolejne osoby, szerzyć zgorszenie itp.
I wreszcie – mogła tu działać troska o wizerunek Kościoła, ze świadomością, jak wiele rzeczy mu zagraża i jak wiele spraw może być wykorzystanych przeciw niemu przez skoncentrowane na działalności antykościelnej państwo komunistyczne i jego służby. Ten syndrom oblężonej twierdzy może nam się dziś wydawać przesadzony, ale wówczas było to doświadczenie bardzo żywe i realne.
O czym jeszcze należałoby wspomnieć pytając o działania kard. Wojtyły podjęte na rzecz ofiar przestępstw księży?
Nie można stawiać tego pytania ogólnie. Trzeba pytać o konkrety, o konkretną sprawę, o to, w jakim zakresie kard. Wojtyła rzeczywiście się tą sprawą zajmował i posiadał wiedzę na jej temat oraz - o konkretne pokrzywdzone osoby. Warto mieć świadomość, że przypadki księży opisane przez Ekke Overbeeka, a zwłaszcza kwestie reakcji kard. Wojtyły – a także jego możliwości tej reakcji - to przypadki różne i nie można ich „wrzucać do jednego worka”.