– Zrobiłeś, co mogłeś – mówi Hopkins grający Benedykta. - Za mało – oskarża się Bergoglio. – W dyktaturze odbierają nam prawo wyboru, wtedy wychodzą na jaw nasze słabości – ciągnie Benedykt. – Gdzie ja wtedy byłem? Gdzie był Bóg? – pyta filmowy Bergoglio. Chciałbym zobaczyć podobny film o Karolu Wojtyle. Bo w taki Kościół i w taką Ewangelię wierzę – z pasterzami z krwi i kości. Nie wierzę w lukrowane kremówkami pomniki. I nie w odpowiedzi, które nie są przeorane napięciami tego świata.
13.03.2023 20:01 GOSC.PL
Jest taka scena w filmie "Dwóch papieży", w której Benedykt XVI, grany przez Anthony’ego Hopkinsa, daje wprost do zrozumienia odwiedzającemu go kardynałowi Jorge Mario Bergogliemu, że widziałby go jako swojego następcę. I że właściwie po to tylko ściągnął go z Argentyny do Rzymu, by wyznać mu swój zamiar ustąpienia z urzędu. Choć w pierwszej połowie filmu widza irytuje przedstawianie Benedykta według dość stereotypowych wyobrażeń, to w drugiej połowie, właśnie w rozłożonym na długie sceny dialogu obu pasterzy, zaczyna wyłaniać się jakaś ujmująca autentyczność tego spotkania, napięcie, w którym dokonuje się szczere otwarcie swojego wnętrza, jednego przed drugim. Bergoglio mówi drżącym głosem, że nie mógłby podjąć się tego zadania. Następuje przebitka archiwalnych nagrań z Argentyny z czasów junty wojskowej. – Znam twoją teczkę – mówi spokojnie Benedykt. - Teczka nie jest pełna. Miałem ich bronić. Zawiodłem ich – odpowiada Argentyńczyk. Mówi o swoich podwładnych jezuitach, którzy nie posłuchali jego rozkazu zamknięcia misji, oskarżanej przez władze wojskowe o marksizm. Benedykt uspokaja go, że wie z teczki Bergoglia, że przecież ukrywał w seminarium działaczy związkowych. Ale kardynał oskarża się dalej. Jezuici nie posłuchali go i władze zamknęły misję. Następiły aresztowania. On sam został oskarżony przez część jezuitów o przyczynienie się do porwania i przetrzymywania dwóch współbraci. Dziennikarze oskarżali później Bergoglia, że dał zielone światło wojskowym planującym porwanie. Kardynał opowiada, że było odwrotnie, że sam poszedł do władz upomnieć się o uwięzionych. Ale miał świadomość, co się działo, jak byli torturowani. A wielu innych zginęło. – Zrobiłeś, co mogłeś – mówi Hopkins-Benedykt. Za mało – oskarża się nadal Bergoglio. – W dyktaturze odbierają nam prawo wyboru, wtedy wychodzą na jaw nasze słabości – ciągnie Benedykt. – Gdzie ja wtedy byłem? Gdzie był Bóg? – pyta filmowy Bergoglio.
To oczywiście tylko scena filmowa, nie wiadomo, czy taka rozmowa Benedykta i przyszłego Franciszka miała miejsce. Ale prawdziwe są okoliczności, o których opowiadają. Rzeczywiście takie oskarżenia pod adresem Franciszka powróciły krótko po jego wyborze 10 lat temu. Wtedy też ujawnili się jego obrońcy: “Oskarżenia pod adresem Franciszka to bezpodstawne łajdactwo” – mówili badający zbrodnię junty prawnicy (m.in. sędzia German Castelli, który należał do składu sędziowskiego badającego zbrodnie junty z lat 1976-1983). To on również rozpatrywał sprawę porwania dwóch jezuitów, Orlando Yorio i Francisco Jalicsa. “Zarzuty wobec Bergoglio zostały przez nas bardzo uważnie przeanalizowane” – mówił sędzia Castelli. “Zweryfikowaliśmy wszystkie dane i uznaliśmy, że postawa Bergoglio nie nosiła żadnych znamion przestępstwa". Ostatecznie niewinność Bergoglia potwierdziła jedna z ofiar rzekomego donosu, Francisco Jalics.
Przywołuję tę historię i tę scenę z filmu, bo pokazują coś, czego my w Kościele, z niezrozumiałych powodów chcemy się pozbawić: autentyczności drogi wiary, z przewodnikami z krwi i kości, a nie z wyidealizowanymi półbogami. I chętnie obejrzałbym film, w którym o swoich dylematach związanych z podejmowanymi decyzjami w kraju komunistycznym opowiadałby aktor grający Karola Wojtyłę. Nie chodziłem na filmy o Karolu, który został papieżem czy inne o papieżu, który pozostał człowiekiem, bo – wbrew tytułowi – już z zapowiedzi wynikało, że będą to niestrawne laurki ku czci zbudowanego przez zbiorową wyobraźnię mitologicznego herosa, a nie przejmująca do szpiku opowieść o człowieku, którego wiara w Boga i wiara w Kościół musiała przechodzić poważne próby ognia. Chciałbym zobaczyć film, w którym filmowy Wojtyła mówi, jak filmowy Bergoglio, porażony ogromem zbrodni dokonanym na dzieciach w małopolskich parafiach: - Zawiodłem. Gdzie wtedy byłem? Gdzie był Bóg? Może jego rozmówca odpowiedziałby mu, jak filmowy Benedykt: - Zrobiłeś, co mogłeś. W dyktaturze odbierają nam prawo wyboru, wtedy wychodzą na jaw nasze słabości.
Wierzę w taki Kościół i w taką Ewangelię. Nie w lukrowane kremówkami pomniki, nie w odpowiedzi, które nie są przeorane napięciami tego świata. Bo nie taka jest nasza wiara, której wyznawanie jest naszą chlubą. A na 10 rocznicę wyboru Franciszka przytaczam jego osobiste credo, jakie ułożył spontanicznie, leżąc krzyżem na kilka dni przed swoimi święceniami prezbiteratu:
“Wierzę w Boga Ojca, który kocha mnie jak dziecko, i w Pana Jezusa, który wlał we mnie życie przez swego Ducha, abym się uśmiechał i aby mnie przenieść do wiecznego królestwa życia.
Wierzę w Kościół.
Wierzę w moją historię, przenikniętą miłosnym spojrzeniem Boga, która w wiosenny dzień 21 września zaprowadziła mnie na spotkanie, aby zaprosić mnie do pójścia za Nim.
Wierzę w mój ból bezowocny z powodu egoizmu, w którym się chronię.
Wierzę w skąpstwo mojej duszy, która próbuje brać, nie dając.
Wierzę w dobroć innych i w to, że mam ich kochać bez obaw i bez zdrad, nigdy nie poszukując własnego bezpieczeństwa.
Wierzę w życie zakonne.
Wierzę, że chcę bardzo kochać.
Wierzę w śmierć powszednią, palącą, przed którą uciekam, ale ona uśmiecha się do mnie zachęcając, by ją przyjąć.
Wierzę w cierpliwość Boga, przygarniającą, dobrą jak letnia noc.
Wierzę, że Tata jest z Panem w niebie.
Wierzę, że ojciec Duarte jest tam też i wstawia się za moje kapłaństwo.
Wierzę w Maryję, moją Matkę, która mnie kocha i nigdy mnie nie zostawi samego.
I oczekuję codziennej niespodzianki, w której objawi się miłość, moc, zdrada i grzech, które towarzyszyć mi będą aż do ostatecznego spotkania z tym cudownym obliczem, przed którym uciekam bez przerwy, nie wiem dlaczego, ale chcę je poznać i kochać. Amen”.
Jacek Dziedzina