O poczuciu bezsilności, misji w Turkmenistanie i nietypowej dyplomacji z o. Andrzejem Madejem OMI, przełożonym misji sui iuris Stolicy Apostolskiej w Turkmenistanie, rozmawia Andrzej Kerner
O. Andrzej Madej
urodzony w 1951 r. w Kazimierzu Dolnym. Misjonarz oblat Maryi Niepokalanej, poeta. Bliski współpracownik założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blach- nickiego. W latach 80. znany w Polsce rekolekcjonista i duszpasterz młodzieży. Inicjator ekumenicznych spotkań w Kodniu n. Bugiem oraz ewangelizacji podczas festiwalu rockowego w Jarocinie. Od 1997 przełożony misji sui iuris Stolicy Apostolskiej w Turkmenistanie.
Andrzej Kerner: Niewielu chyba pamięta, że wraz z o. Ryszardem Sierańskim w połowie lat 80. „wymyśliłeś” ewangelizację podczas festiwalu muzyków rockowych w Jarocinie…
O. Andrzej Madej: – Pierwszy rok kapłaństwa przeżyłem u boku ks. Franciszka Blachnickiego. On nam otwierał oczy na wyzwania ewangelizacyjne. Dlatego nie mogłem nie pojechać do Jarocina na święto zbuntowanych. Młodzi oskarżali starszych o zakłamanie i hipokryzję. Prowokowali nas, by zwrócić na siebie uwagę, by ich zauważono, trochę jak małe dzieci, które coś zbroją, aby powiedzieć w ten sposób: „Nie zapomnijcie o nas, kochajcie nas”.
Od kilkunastu lat mieszkasz poza Polską. Czy przyjeżdżając na wakacje, widzisz, że młodzież teraz jest inna?
– Kiedy poprosiłem dzieci mojego brata na wsi – jak ja tam mieszkałem, to nie było jeszcze światła! – że chciałbym posłuchać jakiejś poezji śpiewanej, bratankowie mi powiedzieli: Wujek, my ci ściągniemy z Internetu, ile chcesz płyt? Widzę niesamowity fenomen komunikacji. Jechałem z kimś z rodziny w pociągu kilka godzin. Bez przerwy ktoś dzwonił. Najpierw, do połowy drogi, dzwonili z rodziny, z którą się pożegnaliśmy, od drugiej połowy były telefony od rodziny, która na nas czekała. Cały czas byliśmy w zasięgu. Byliśmy w pociągu, ale cały czas jakby dalej w domu.
Ale Ty sam komórki nie masz!
– Ja nie mam komórki, bo jestem atechniczny. Ale myślę, że jestem jednym z księży, którzy najbardziej wysławiają rozwój komunikacji. Powtarzam to za kimś, że nie ma komunii bez komunikacji. Cieszę się z tego rozwoju, może jakieś limity widziałbym, gdy chodzi o naruszenie przestrzeni modlitwy, intymności.
Czy życie w Turkmenistanie zmieniło Twoje widzenie Kościoła w Polsce?
– Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny, że Kościół znad Wisły wysyła misjonarzy. Że mnie wysłał. Ja, będąc przez 4 lata w Kodniu nad Bugiem, prowadziłem nad rzekę Bug pielgrzymów i mówiłem: – Pomódlmy się za tych, którzy tam, po drugiej stronie, żyją, żeby do nich dotarła Ewangelia. Ale – ja zatwardziałek! – nigdy nie myślałem, że to dla siebie się modlę o to otwarcie. Któregoś dnia prowincjał spytał mnie, czy bym nie pomógł oblatom na Ukrainie. Pojechałem na miesiąc, a zostałem na dobre. Jak przyjeżdżam na wakacje, to tyle miłości mnie spotyka, tyle zainteresowania, wielu ludzi mnie zapewnia o codziennej modlitwie za naszą misję. Ludzie hojną ręką dzielą się groszem. Cieszy mnie też, gdy słyszę o otwarciu Kościoła polskiego na ubogich, na mniejszości wyznaniowe, religijne, doceniam to, tym bardziej że od kilkunastu lat sam jestem w mniejszości i wiem, jakie to jest piękne, gdy ktoś z oficjalnie królującej religii zauważy, zaprosi, uszanuje, zrobi miejsce. Gdy nie ma w nas takiego ducha pewniactwa, wyższości i dominacji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Andrzejem Madejem OM