O ciosach bokserskich, nieudanym napadzie na bank i przebaczeniu z Timem Guénardem rozmawiają Dominika Szczawińska i Marcin Jakimowicz
TIM GUÉNARD
W dzieciństwie pozostawiony przez matkę i torturowany przez ojca, wychowany przez ulicę. By zemścić się na ojcu, zaczął trenować boks. Został mistrzem Francji. Po spotkaniu z chrześcijanami mieszkającymi we wspólnocie Arka, nawraca się i przebacza. Mieszka z żoną i czwórką dzieci niedaleko Lourdes.
Dominika Szczawińska, Marcin Jakimowicz: Przeszedł Pan w życiu piekło. Pozostawiony przez matkę, masakrowany przez ojca. Czy to możliwe, by im przebaczyć?
Tim Guénard: – Tak, to możliwe. Pod jednym warunkiem: że ma się w sercu pokój. Gdy człowiek jest pogodzony ze sobą. Gdy zaprzyjaźnia się ze swoją przeszłością, może z powodzeniem do niej wracać.
Gdy Jezus uzdrowił paralityka, powiedział: weź swoje łoże i chodź. Po co wszędzie chodzić z łóżkiem? Czy wszyscy muszą wiedzieć o moim wcześniejszym kalectwie? Nie ma Pan ochoty zostawić za sobą przeszłości? Przestać jeździć po świecie?
– Jasne, że chciałbym to czasem zostawić. Pozostać w swojej rodzinie, z bliskimi. Ale w tym moim wędrowaniu widzę sens. To nie ja wyjeżdżam w świat, to ludzie mnie zapraszają. Jeżdżę, bo w mojej historii bardzo wielu się odnajduje, a mój spowiednik prosił, bym to kontynuował. Po raz pierwszy o świadectwo wiary poprosiła mnie sama Marta Robin. Ale potem przez dwanaście lat milczałem.
A o czym Pan opowiada ludziom?
– O tym, że byłem strasznie traktowany przez ojca. O samotności. Chcę pomóc tym wszystkim, którzy byli źle traktowani. Wiem, że odnajdują się w mojej historii. Jestem jak osioł, który nosi na sobie piękno, ale sam nie jest piękny. Często spotykam się z więźniami, bo wierzę, że odnajdą drogę powrotu z piekła, którego doświadczyli.
Opowiada Pan: „Zapamiętałem jej białe, znikające w oddali buty. Często widziałem je we śnie. Miałem trzy latka, matka odchodziła do nowego mężczyzny. Byłem dla niej balastem, więc wywiozła mnie poza miasto, przywiązała sznurem do słupa i odjechała. Nie pocałowała, nie pomachała na pożegnanie. Znaleziono mnie nad ranem. Byłem przerażony i zmarznięty”. Budzi się Pan jeszcze zlany zimnym potem?
– Już nie. Ale to prawda: kiedyś pamięć była moim największym wrogiem. Ale od czasu odnalezienia spokoju wewnętrznego, zaprzyjaźniłem się z nią. Nie przeszkadza mi. Pokazuje mi dobro, które stało się w moim życiu. Przebaczenie to nie jest rodzaj magii. To Pan Bóg. On w bardzo powolnym procesie, kropla po kropli, wlewa w nas pokój wewnętrzny.
Wielu mówi: jesteśmy samotni. Jak bardzo Pan był samotny?
– Nie miałem przyjaciół. Gdy skatowany przez tatę trafiłem na trzy lata do szpitala, nikt mnie nie odwiedzał. Kiedyś sąsiad ze szpitalnego łóżka otrzymał prezent. Papierek, w który był zapakowany, spadł na moje łóżko. Dyskretnie go schowałem. To był mój pierwszy prezent w życiu! Codziennie wieczorem czołgałem się do ubikacji i przytulałem ten papierek. Był na nim narysowany pociąg, trzy wagony i miś, który machał łapką. Przez dwa i pół roku przytulałem go codziennie. Był moim jedynym przyjacielem. Tylko on mówił mi: dobranoc. Tylko on machał do mnie z uśmiechem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Timem Guénardem (Tłumaczenie ks. Marek Spyra)