O tym, jak skromny intelektualista nauczył się porywać tłumy i dlaczego kard. Ratzinger miał kłopoty na lotnisku w Nowym Jorku, z biskupem Zygmuntem Zimowskim rozmawiają ks. Marek Gancarczyk i Marcin Jakimowicz
Ks. Zygmunt Zimowski - biskup radomski, przez 19 lat pracował u boku kard. Ratzingera w Kongregacji Nauki Wiary
ks. Marek Gancarczyk, Marcin Jakimowicz: Ksiądz Biskup jest chyba jedynym Polakiem, który tak dobrze zna Benedykta XVI. Jak długo pracowaliście razem w Kongregacji Nauki Wiary?
bp Zygmunt Zimowski: – Dziewiętnaście lat, trzy miesiące i piętnaście dni. Tak wyliczono mi w Watykanie do emerytury, którą otrzymam po ukończeniu 75. roku życia. Mam nadzieję, że dożyję (śmiech).
A kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
– Jesienią 1978 roku. Biskup Insbrucka miał trzydziestolecie sakry biskupiej i zaprosił kardynała Ratzingera – ówczesnego biskupa Monachium do wygłoszenia homilii. Zapamiętałem jego gesty, pamiętam, jak ta homilia płynęła. Ludzie chłonęli ją z otwartymi ustami. Wtedy zauważyłem, że Joseph Ratzinger jest nie tylko teologiem, ale też duszpasterzem. Widziałem jego pokorę. I to pierwsze wrażenie pozostanie do końca.
Po Mszy podszedłem do niego i powiedziałem: – Jestem z Polski, studiuję tutaj. A on uśmiechnął się: – Dobrze, dobrze, trzeba studiować! Przez myśl mi nie przeszło, że będę kiedyś jego najbliższym współpracownikiem. Od 1983 roku rozpocząłem pracę w kongregacji. Jak to się mówi „los padł na Macieja”. Początkowo wymawiałem się, mówiłem, że nie studiowałem w Rzymie, że Kuria Rzymska jest dla mnie obca, ale arcybiskup Ablewicz uśmiechnął się: – To może nawet lepiej, że nie ma żadnych obciążeń? (śmiech). Potem była już codzienna szara droga u boku wielkiego człowieka. Pracownicy kongregacji zawsze uważali kardynała Ratzingera za wielkiego męża Kościoła. Fascynowała nas jego prostota, życzliwość, otwartość.
To wbrew opinii mediów: pancerny, zamknięty w sobie kardynał Ratzinger miał cudownie przeistoczyć się w uśmiechniętego Benedykta XVI.
– Tak, czytałem te wypowiedzi. To duże nieporozumienie. Kardynał był zawsze uśmiechnięty, radosny, łagodny. Był nieśmiały, ale gdy już zbliżył się do kogoś, pokonał tę pierwszą barierę, szedł już, jak mówiła jedna nasza błogosławiona, „na przepadłe” (śmiech). Czy był kardynałem pancernym? Tak – w wymiarze wiary. Już święty Paweł pisze przecież, by przyoblec się w pancerz wiary. Był też twardy, zdecydowany, bo przez 23 lata jako prefekt musiał rozstrzygać w sprawach wiary i obyczajów. Ale zawsze stał u boku Jana Pawła II. Widziałem, że media, które obawiały się wprost uderzyć w Papieża, często uderzały w kardynała Ratzingera.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Z cyklu Na spotkanie z Benedyktem XVI