O dniu dobrze przeżytym, szpitalnej herbacie i przywilejach z prof. Marianem Zembalą – dyr. Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, wybitnym kardiochirurgiem i transplantologiem, rozmawia Barbara Gruszka-Zych
Prof. Marian Zembala w październiku 2001 r. przeprowadził pierwszą w Polsce pomyślnie zakończoną transplantację serca i płuc u 34-letniego chorego. Ma 55 lat, żonę Hannę i czwórkę dzieci.
Barabara Gruszka-Zych: – Wychodzi Pan z domu o 6.20 rano, a wraca...
Prof. Marian Zembala: – ...między 22 a 23. Wtedy mamy z żoną godzinę dla siebie. To moja słabość, że 90 proc. życiowej aktywności poświęcam pracy. To żona Hanna jest centrum rodziny. Ona ogniskuje kontakty z czwórką naszych dzieci – Michałem (pracującym na kardiologii doświadczalnej w Nowym Jorku), Joasią po iberystyce, Pawłem i Małgorzatą, studiującymi we Wrocławiu. Jestem na każde ich zawołanie i to żonę uspokaja. Hanna jest z wykształcenia magistrem farmacji i pracowała w zawodzie do przebycia zapalenia mięśnia sercowego. To był szok, kiedy ona, w pełni aktywna, nie mogła wejść na pierwsze piętro. Pomogła nowoczesna medycyna i to w naszym ośrodku.
Z jakim wyprzedzeniem planuje Pan Profesor swoje zajęcia?
– Kiedy przyszedłem do Centrum w Zabrzu, zobaczyłem, że prof. Religa jest wybitnym strategiem, planującym pracę z dużym wyprzedzeniem – na rok, dwa. Ja natomiast przywiązywałem wagę do każdego dnia. Uważałem, że tydzień to suma udanych dni, a miesiąc – suma udanych tygodni. Teraz, kiedy sam mam wpływ na pracę szpitala także jako menedżer, muszę przewidywać bieg przyszłych wydarzeń.
Jak wygląda „udany dzień”?
– Musi posiadać swój wewnętrzny rytm, bo rytm oznacza życie. Tego dnia wszystkie nasze plany powinny zostać wykonane. Pojęcie dobrze przeżytego dnia odnoszę najpierw do dobrze zoperowanego pacjenta. Jeżeli jakiegoś dnia nie operuję, zaczynam być nerwowy, brak mi energii. Kiedyś robiłem trzy zabiegi dziennie, teraz jeden, dwa. Pozostałe powierzam znakomitemu zespołowi. Rytm polega też na tym, że w moim szpitalu każdy wie, co ma co robić. Nauczyłem się tego w Holandii, gdzie przez 5 lat pracowałem na stażu w Klinice Kardiochirurgii Szpitala Akademickiego w Utrechcie. Holendrzy starają się czerpać radość z każdej chwili, uważają też, że człowiek w pełni realizuje się przez pracę. A że wypełnia ona większość życia, przychodzą do niej zadowoleni.
Zapytałam o wagę dnia, bo przedłuża Pan życie chorych nie tylko o dni, ale lata.
– I to o coraz więcej lat. Pamiętam mężczyznę dobiegającego pięćdziesiątki, skrajnie wyniszczonego (ważył około 45 kg), oddychającego przez rurkę tracheotomijną, który czekał na przeszczep obu płuc. Ze względu na złą ogólną kondycję mogliśmy mu powiedzieć: „Nie operujemy”. Ale wtedy nie miałby żadnych szans. Dzięki przeszczepowi przeżył u nas 7 tygodni. Jak on nam pokazywał radość z każdego dnia! Mamy to na zdjęciach. Niestety, nagle rozwinęła się dodatkowa choroba i tym razem przegraliśmy... Ale wielu chorych po transplantacji płuc uratowaliśmy.
Mottem Centrum są słowa: „Ratować, nowocześnie leczyć, dawać nadzieję”.
– Gdyby pani zapytała pacjentów, co jest siłą naszej placówki, odpowiedzieliby, że stosunek do chorego. To też wynik mojego „holenderskiego wychowania”. Nauczyli mnie tam, że praca to służba. Cały nasz zespół służy choremu. Przyjmowany do szpitala może w sekretariacie napić się herbaty, porozmawiać z lekarzem, wybrać godzinę przyjścia i wyjścia. A kiedy jest samotny i nie ma na powrót do domu, odległego często o kilkaset kilometrów, zdarza nam się dać pieniądze na bilet. Właśnie dziś przyjechał do nas z Bielawy 52-letni pacjent po rozległym zawale. Podróż do Zabrza zajęła mu półtora dnia autostopem, bo nie miał pieniędzy. Ważna jest też klasa zespołu. Nie może w nim pracować słaby lekarz czy pielęgniarka, oboje muszą być na wysokim poziomie i sobie pomagać. Dlaczego pielęgniarka, która waży 50 kg miałaby sama dźwigać pacjenta? Albo salowa ma zajmować się wyłącznie basenami? W końcu baseny mogą być jednorazowe. Dlatego chorego leczymy wszyscy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z prof. Marianem Zembalą