Piotrem Jordanem Śliwińskim, kapucynem, o towarzyszeniu duchowym rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: O kierownictwie duchowym możemy gadać godzinami, ale znaleźć kierownika duchowego? To graniczy z cudem…
Piotr Jordan Śliwiński: – Ja nie bardzo lubię słowo „kierownictwo”. Kojarzy mi się raczej z dyrektywami: zrób to, zrób tamto. Wolę słowo „towarzyszenie”. Bliski jest mi św. Leopold Mandić, który swoją postawą jakby mówił: jestem twoim mniejszym bratem. Brat może pomóc iść, towarzyszyć.
Dlatego że sam przeszedł podobną drogę?
– Być może. A może jest kawałek dalej? Ale to nie jest norma. Jako zakonnik nie jestem kilometr dalej od tego, kto żyje w świecie. Często czuję się zażenowany świętością osoby, która do mnie przychodzi. Ale mówię: Panie, skoro ją już przyprowadziłeś, to działaj! Mam świadomość bezsilności narzędzia. Nie ja tu działam.
Kierownik nakaże, może i nawet podbije stempelek, ale ktoś towarzyszący musi iść obok?
– Tak. Jest też niebezpieczeństwo, że kierownik będzie brał na siebie odpowiedzialność za czyjeś życie. To ryzyko. To nie szkoła, gdzie mówi się dziecku: napisz literkę, a ono musi tak napisać. Każdy ma inną drogę do Boga, trzeba to uszanować.
A kogo kapłan słucha w czasie spowiedzi: penitenta czy podszeptów Ducha Świętego?
– Mamy dwoje uszu, jedno dla człowieka, drugie dla Boga. (śmiech)
Wspomniany święty Leopold spowiadał przez kilkanaście godzin dziennie. Często fizycznie i psychicznie nie wytrzymywał tego napięcia. Czy konfesjonał jest dla księdza krzyżem?
– W pewnym sensie. Choć ksiądz też ma poczucie własnej słabości: jest bratem, nie wykładowcą. Bo inaczej robi prelekcję z teologii, filozofii. I ktoś, kto klęka u kratek konfesjonału, wyczuwa, czy ten ksiądz to przeżył, czy jedynie przeczytał. Przecież ja sam, spowiadając się, słyszę czasami naukę i wiem, w której książce spowiednik to przeczytał. A to nie przegląd lektur. I wtedy myślę: bracie, powiedz mi jedno zdanie od siebie z tego, co przeżyłeś, odkryłeś, a nie rzucaj cytatami z literatury, którą ja czytam od rana do wieczora. Kiedyś teologia moralna uczyła, by w konfesjonale kapłan nie mówił o sobie. I często tak powinno być, by penitent nie przykładał swoich doświadczeń do drogi życia kapłana. Każda jest inna. Nie mogę zadusić penitenta swoim świadectwem. Najważniejsze jest towarzyszenie. Jeśli człowiek poczuje się osądzony, to więcej nie przyjdzie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz