O problemach rozliczenia przeszłości z prezesem Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leonem Kieresem rozmawia Andrzej Grajewski
Andrzej Grajewski: Czy zapoznał się Pan Profesor z materiałami, gromadzonymi w przeszłości przez SB na Pana temat?
prof. Leon Kieres: – Nie. Mam służyć innym, a nie sobie. Być może będę jednym z ostatnich, który zajrzy do swej „teczki”. A poza tym, chociaż nie jestem człowiekiem bojaźliwym, po prostu boję się tego, co tam mogę zobaczyć. Niektóre informacje o moich dokumentach w strzępach do mnie docierają, na przykład poprzez publikacje naszych pracowników, którzy zaglądali do materiałów z informacjami na mój temat. Z okresu stanu wojennego zachowała się notatka funkcjonariusza SB we Wrocławiu, który informuje swoich przełożonych, aby nie brać poważnie deklaracji Kieresa, jakoby nie miał on nic wspólnego z podziemiem, ponieważ dokumenty, które przechwytujemy, noszą wyraźnie piętno jego stylu. Jeżeli chodzi o nazwiska ludzi, którzy na mnie donosili, to nie ma we mnie przekonania, aby je poznać.
Jakie racje przemawiają za procesem ujawniania akt komunistycznej bezpieki?
– Dla mnie wskazówką są słowa Ojca Świętego, że musimy żyć w prawdzie. Tak nie będzie, jeżeli nie poznamy prawdziwej historii naszego kraju, bez odsłonięcia wszystkich mechanizmów wpływu służb specjalnych na życie bardzo wielu ludzi.
Jak Pan ocenia projekt LPR, aby ujawnić publicznie wszystkie materiały organów bezpieczeństwa PRL?
– Jestem za jawnością w życiu publicznym, ale ten projekt obarczony jest zbyt wieloma słabościami, abym mógł go wspierać. Oczywiście, można opublikować w Internecie zawartość wszystkich kartotek i inwentarzy, ale czy takie działanie przybliży nas do prawdy? Obawiam się, że nie. W Instytucie głosimy koncepcję złożoności każdego przypadku. Trzeba pamiętać, że obecnie mamy obowiązek udostępniać osobom pokrzywdzonym wiedzę o agentach, gdy jesteśmy w stanie jednoznacznie ustalić, kto nosił pseudonim zawarty w dokumentach zgromadzonych w Instytucie. Jeżeli tej jednoznaczności nie ma, ustawa zakazuje nam przekazywania informacji o nazwisku tajnego współpracownika. Udostępniamy nazwiska pokrzywdzonym, historykom, ale tylko wówczas, gdy mamy pewność, że są prawdziwe. Oczywiście można umożliwić dostęp do akt każdemu, kto wystąpi do Instytutu, poza tajnymi współpracownikami. Jestem na przykład zwolennikiem rozwiązania, które obowiązuje w Niemczech. Tam nie ma internetowej listy agentów, ale każda instytucja może zapytać Urząd ds. Dokumentów Stasi b. NRD, czy jej pracownik był, czy nie był tajnym współpracownikiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
mówi prezes IPN prof. Leon Kieres