Tron jest pusty

Premiera „Tronu” w 1982 roku stała się wydarzeniem. Nie dlatego, że powstało arcydzieło. Zrealizowany przez Stevena Lisbergera film był raczej przeciętny, wnosił jednak do świata kina coś nowego.

Nakręcono go w czasach, kiedy rewolucja cyfrowa nie była jeszcze tak zaawansowana, nie było komórek, a laptopy wydawały się fantazją rodem z filmów science fiction. Po raz pierwszy w kinie na tak wielką skalę stworzono wirtualne dekoracje i użyto grafiki komputerowej, łącząc ją z tradycyjną, ręcznie malowaną animacją. Główny bohater, którego zagrał Jeff Bridges, walczący w komputerze ze stworzonym przez siebie zbuntowanym programem, by dostać się do wirtualnego świata, został zeskanowany za pomocą lasera. Oryginalny „Tron” był też pierwszym filmem zrealizowanym przez wielkie studio, w którym wykorzystano w tak wielkim stopniu nowe technologie. Na podstawie „Tronu” stworzona została popularna gra komputerowa. Jego znaczenie można porównać, w odpowiednich proporcjach, do tego, co w świat filmu wniósł „Avatar” Jamesa Camerona. Tyle że w odróżnieniu od filmu Camerona, nie otrzymał żadnego Oscara. Nawet w kategoriach ściśle technicznych.

Użytkownik w sieci
„Tron. Dziedzictwo”, nakręcony przez Josepha Kosinskiego sequel „Tronu”, nie jest oryginalny. Jest po prostu nudny. Bohaterem pierwszego „Tronu” był Kevin Flynn, genialny twórca gier komputerowych, właściciel firmy Encom, który potrafił poruszać się w wirtualnym, stworzonym przez siebie świecie. Sam Flynn, bohater sequelu, jest synem zaginionego w sieci Kevina. Mimo że odziedziczył po ojcu potężną firmę, bardziej interesuje się ekstremalnym sportem niż biznesem. Wiele lat po zaginięciu ojca Sam otrzymuje informację świadczącą, że ten żyje, ale został uwięziony w wirtualnej sieci, z której nie może albo nie chce się wydostać. Syn trafia tam przez przypadek. I od tego momentu musimy zapomnieć, że jesteśmy w kinie, bo film staje się strawny wyłącznie dla zagorzałych fanów gier komputerowych. Twórcy scenariusza przestali się liczyć z jakąkolwiek logiką konieczną dla zbudowania wciągającej akcji. To film, który ogląda się bez emocji. Jego bohaterowie interesują nas tylko tyle, co postacie występujące w grach komputerowych.

Niespecjalne efekty
W filmie cała technologia powinna służyć fabule, a tu, jak się wydaje, wykorzystana jest wyłącznie dla uzyskania widowiskowego efektu na ekranie. Ponadto efekty specjalne, o których tak głośno było przed premierą, nie są zbyt imponujące. Film został nakręcony prawie w całości w technologii 3D, co dzisiaj nie jest jeszcze standardem, bo większość filmów realizuje się w 2D, a następnie konwertuje na trójwymiar. Jednak i to nie pomogło, bo jak długo można oglądać bitwy na świetliste dyski czy pojedynki fruwających motocykli, które nie posuwają akcji do przodu. Nawet najnowsza technologia nie zwalnia twórców z myślenia. A przecież w scenariuszu były momenty dające szansę na próbę zmierzenia się z problemami, jakie niesie rozwój cywilizacji cyfrowej. Zostało to jednak zmarnowane w szeregu pretendujących do głębszych refleksji głupawych dialogów między realnymi czy wirtualnymi bohaterami filmu.

Tron. Dziedzictwo reż. Joseph Kosinski wyk.: Jeff Bridges, Garrett Hedlund, Olivia Wilde, Bruce Boxleitner, USA 2010

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Edward Kabiesz