Wojciech Kass, 41, Iskry, Warszawa 2010 ss. 52
Rzadko dzisiaj można spotkać takie wiersze jak w ostatniej książce Wojciecha Kassa. Wiersze lekkie, lecz niebanalne, a przy tym pełne ujmującego wdzięku i ciepła. Kass nawiązuje do zarzuconych tradycji naszej liryki, nie zastanawiając się, czy poecie współczesnemu z nimi do twarzy.
I dobrze – bo teksty te nie są tylko stylizacją na poezję dawną, ale wypływają z samej osobowości autora. Jest to poezja bliska człowiekowi i przyrodzie, w której słychać upływające minuty. Kass na co dzień mieszka w leśniczówce Pranie na Mazurach, gdzie jest kustoszem Muzeum Gałczyńskiego. I choćby po datach wierszy widać, że powstały one w długie wieczory tej wyjątkowo surowej jak na polskie warunki zimy.
Większość wierszy poeta nazwał pieśniami lub piosenkami. Rzeczywiście rytm, łatwo wpadający w ucho, sprawia, że książkę połyka się szybciutko. Jest to jednak tomik, do którego chce się wracać. Można go porównać z „Księgą ziół” Sándora Máraia, przywołaną zresztą bezpośrednio przez Kassa.
W 41 są wiersze na różne okazje – pieśni duktów, jezior, grobów, szuflad, ziemi i krwi, ale i piosenki krótkiego dystansu, kołysanki. To książka napisana przez poetę w wieku średnim, który wie o życiu już wszystko, co najważniejsze; który zna różne jego smaki, także i gorycz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Artur Nowaczewski