Co takiego miała w sobie Matka Teresa? Dlaczego z tak niezwykłą intensywnością oddziaływała na ludzi? Ojciec Joseph Langford przeprowadził „śledztwo” w sprawie błogosławionej.
Mafijny kurier, zajmujący się rozwożeniem broni i narkotyków, jechał autostradą w okolicy San Francisco, słuchając radia. Nagle muzyczna audycja została przerwana. Głos z odbiornika informował, że za chwilę nastąpi uroczyste wręczenie kluczy do miasta laureatce Nagrody Nobla – Matce Teresie. Kierowca ze złością przerzucał kolejne stacje. Ale wszędzie zamiast energetycznych dźwięków słyszał przemówienie jakiejś zakonnicy. Wściekły, doszedł do wniosku, że ta żałosna ceremonia niebawem się skończy, więc nie wyłączył radia. Po kilku minutach zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. Zjechał na pobocze i w spazmatycznym szlochu „wypłakał cały ból i ciemność swojej duszy”. Kiedy doszedł do siebie, czuł się kimś nowym, przemienionym. Był pewien, że zawdzięcza to misjonarce, której słowa w tajemniczy sposób potrząsnęły jego wnętrzem.
Co takiego miała w sobie Matka Teresa? Wbrew opinii wielu, ta kobieta wcale nie była „rzadkim okazem cudownego dziecka, jak Einstein czy Mozart sfery duchowej”. W zgromadzeniu loretanek, do którego należała, zanim wyruszyła na ulice Kalkuty, uważano ją za zakonnicę absolutnie zwyczajną, by nie rzec: przeciętną. Kluczem do rozwiązania zagadki jest słowo: „Pragnę”, wypisane na ścianach wszystkich kaplic misjonarek i misjonarzy miłości. Tak jak św. Faustynie Bóg objawił tajemnicę miłosierdzia, tak przed błogosławioną z Kalkuty w mistycznych spotkaniach odsłonił tajemnicę swojego pragnienia, „by kochać i być kochanym”. Zrozumiała, że powinna się stać „ołówkiem, którym Bóg napisze list miłosny do ludzkości”. W jednej z wizji Jezus pożalił się Matce: „oni Mnie nie znają, więc Mnie nie chcą”. Postawa i działania misjonarki, jej dobroć i troska miały objawiać hojność i szaloną miłość samego Boga.
Mistyczne doświadczenia, do których zresztą Matka Teresa przyznała się dopiero po latach, trwały zaledwie kilka miesięcy. Potem nastał czas wewnętrznych ciemności, których świadectwo znajdziemy w pismach zakonnicy „Pójdź, bądź moim światłem”. Jednak siostra przez lata pielęgnowała i ożywiała w sobie te intensywne spotkania z Jezusem z początków misjonarek miłości, zwłaszcza pierwsze (10 września 1946 r.), kiedy to Bóg „zaskoczył” ją w pociągu jadącym do Dardżylingu. O. Joseph Langford nieustannie powraca do tego dnia natchnienia, zapewniając nas, że i my możemy przeżyć podobne doświadczenie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Anna Sosnowska