W XX wieku nie zdarzyło się, by jeden człowiek wywarł tak ogromny wpływ na losy całej Europy – twierdzi Newt Gingrich w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem
Marcin Jakimowicz: Wie Pan, że jeden z polskich polityków twierdzi, że kobiety nie powinny mieć praw wyborczych?
Newt Gingrich: – Dlaczego???
Bo podobno głosują tak jak ich mężowie.
– (śmiech)
A Pan, jeśli chodzi o wybór drogi życiowej, „zagłosował” tak jak żona…
– To prawda. Zostałem katolikiem, pociągnięty świadectwem żony. Choć na nabożeństwa chodziłem z nią od 8 lat, katolikiem zostałem w marcu ubiegłego roku. Może to mężczyźni nie powinni mieć prawa głosu? (śmiech)
Co pociągnęło Pana w skostniałym dla wielu katolicyzmie?
– Ja absolutnie nie postrzegam katolicyzmu jako sztywnego systemu. To dla mnie przede wszystkim wspólnota ludzi wierzących, których Jezus łączy w sposób wyzwalający, a nie duszący!
Zakompleksionych Polaków dziwić mogą wypowiedzi czołowego amerykańskiego polityka, który o kraju nad Wisłą opowiada z wypiekami na twarzy…
– Wie pan, moja żona jest w połowie Polką. Jej babcia urodziła się pod Nowym Targiem i w 1907 r. wyemigrowała do USA.
A co Pan wiedział o Polsce 16 października 1978 r.?
– O wiele więcej niż większość Amerykanów. Mam doktorat z historii europejskiej. W 1978 r. byłem wybrany do Kongresu Stanów Zjednoczonych. Wspierałem prezydenta Reagana w walce z komunizmem. Myślę, że w Stanach wiedzieliśmy od razu, „czym grozi” wybór Polaka na papieża. Historia potwierdziła te intuicje. W XX w. nie zdarzyło się, by jeden człowiek wywarł tak ogromny wpływ na losy kraju, a nawet całej Europy.
Oglądając film, przecierałem oczy ze zdumienia. Reagan w Berlinie mówi o znaku krzyża. Takich rzeczy nie oglądaliśmy w telewizji.
– My też. Niestety, nasza telewizja jest zbyt lewicowa, a zeświecczona cenzura jest równie szkodliwa jak sowiecka. W filmie padają niemal identyczne stwierdzenia na temat wolności. Wypowiadają je niemal jednocześnie Reagan i papież. To był znak czasu. Spotkanie dwóch podobnie myślących ludzi, którzy wzajemnie się wspierali.
Czy widząc zawirowania polityczne w USA, nie tęskni pan za „9 dniami, które wstrząsną Ameryką”?
– Tęsknię. Nasze największe wydarzenia polityczne, rewolucję i wojnę domową, poprzedził czas ogromnego przebudzenia religijnego. Widzę pewne analogie między tym, co zdarzyło się w Stanach a tym, co dokonało się w Polsce po 1979 r. Upadek komunizmu – dokładnie 10 lat. Od czerwca ’79 do czerwca ’89. Czy to nie dziwne? Jestem pewien, że gdyby teraz do Stanów przyjechał prorok, podobny do
Jana Pawła, gdyby nastąpiło wielkie ożywienie religijne, dokonałoby się wreszcie sporo przemian. Dziś w USA zeświecczenie jest ogromne. Z miejsc publicznych znikają krzyże, wydaje się, że łatwiej być ateistą niż człowiekiem wierzącym w Jezusa Chrystusa.
Zwrot „We, the people” macie wyssany z mlekiem matki. Polacy musieli się tego nauczyć. Czy to możliwe, by zastraszony tłum stał się po kilku godzinach dynamiczną wspólnotą?
– Tak. To konsekwencja pracy prymasa Wyszyńskiego, świętowania Millennium Chrztu Polski, ale momentem kulminacyjnym pielgrzymki było wołanie o nowe zstąpienie Ducha. Dla mnie niesamowicie ważna jest owacja na placu Zwycięstwa. Myślę, że dopiero po tym kwadransie braw zdaliście sobie sprawę z tego, że jest was więcej niż tych po drugiej stronie barykady. Przestaliście się bać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Newtonem Gingrichem