Z Erikiem-Emmanuelem Schmittem o płaczu przy obieraniu cebuli, nocy mistycznej w górach i potrzebie empatii rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Eric-Emmanuel Schmitt to jeden z najbardziej poczytnych pisarzy francuskich. Autor kultowej powieści „Oskar i pani Róża”, na-zwanej współczesnym „Małym Księciem”. Opowiada ona o dziesięciolatku umierającym na białaczkę. Książki Schmitta przetłumaczono na 40 języków, a jego sztuki teatralne wystawiane są w teatrach 50 krajów świata. Ostatnio „Znak” wydał kolejną powieść autora – „Ulisses z Bagdadu”.
Barbara Gruszka-Zych: W swojej książce „Marzycielka z Osten-dy” pisze Pan, że z prawdziwej miłości, którą się utraciło, człowiek nie wyleczy się do końca życia. Czyli nie ze wszystkich uczuć, które na serio przeżywamy, można się wyleczyć? Może dlatego życie bywa takie ciężkie?
Erik-Emmanuel Schmitt: – Nie należy odstawiać na bok tego, co bolesne. Sądzę, że prawdziwe szczęście polega właśnie na integracji cierpienia i radości. Żeby dobrze przeżyć życie, trzeba doświadczyć wszystkie-go. Nie ma innej rady jak tylko rzucić się w tę ozdrowieńczą wodę życia głową w przód. Zupełnie się nie zgadzam z postawą buddystów, którzy dystansują się od emocji, od tego, co cieszy i boli.
Mówią, że żyją chwilą.
– To nie to samo, co nasza radość z chwili. Buddysta tybetański, żeby nie cierpieć z powodu utraty matki, musi dystansować się od swojej miłości do niej. A ja lubię dużo cierpieć, bo mi to pozwala dużo kochać.
Wydaje się, że pisanie jest rodzajem nabierania dystansu.
– Dla mnie to zarówno miejsce dystansowania się, jak i intymnego przeżywania. Pozwala mi godzić ze sobą paradoksalnie sprzeczne pojęcia, takie jak refleksja i dystans, z opisywanymi uczuciami. W powieściach wykładam złożoność swojej natury, ale też w ogóle – natury ludzkiej. Robię to wbrew tendencji do schematycznego odbioru innych, przedstawiania ich jako monolitu.
Do którego z własnych bohaterów jest Panu najbliżej? Oskara, Ulissesa z Bagdadu czy pani Róży?
– Do pani Róży, bo to ktoś, kto posługuje się wyobraźnią, żeby wzbogacić rzeczywistość. To taka Szeherezada opowiadająca swoje historie, żeby zwalczać nimi śmierć. Mniej więcej właśnie tak postrzegam siebie.
A Pan się boi śmierci?
– Innych?
Swojej i innych, to się łączy…
– Nie tyle boję się śmierci, ile mam pełną świadomość jej nieuchronności. Ona wzbogaca moje życie, sprawia, że jestem bardziej żywy, nastawiony na rozkoszowanie się tym, co jest mi dane, potrafię bardziej kochać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Erikiem-Emmanuelem Schmittem