Kiedy temperatura ciała turysty w górach spada poniżej 35 stopni, zaczyna walka z czasem. Ratownicy GOPR mogą nie zdążyć.
Katarzyna Widera Podsiadło: Co dzieje się z organizmem człowieka w stanie hipotermii?
Marcin Szczurek, naczelnik grupy beskidzkiej GOPR: Mamy różne metody obronne, które próbują nas nie wprowadzić w stan hipotermii. Nasz organizm, nasze ciało produkuje ciepło, ale zdarza się, że ta produkcja jest zbyt mała albo utrata ciepła jest na tyle duża, że dochodzi właśnie do tego wychłodzenia. Pierwszym objawem, czy linią obrony naszego organizmu, są tzw. dreszcze. Myślę, że wiele osób ten stan przeżyło, kiedy pojawia się gęsia skórka, zaczynają drżeć mięśnie właśnie po to, by wytworzyć dodatkową energię i ogrzać organizm. To jeszcze nie jest stan zagrożenia życia, chyba każdy z nas potrafi sobie z tym poradzić. Najlepiej po prostu szybko coś ubrać, napić się ciepłej herbaty, albo zwyczajnie zacząć się ruszać. Problem pojawia się wtedy, kiedy ta temperatura nadal się nam obniża. Wówczas sprawa się komplikuje.
Czy jesteśmy w stanie wyczuć tę granicę, kiedy temperatura spada na tyle, że będzie nam trudno samemu zareagować adekwatnie do sytuacji?
W tym pierwszym stanie wychłodzenia na pewno jeszcze zareagujemy, bo wiemy, co się z nami dzieje. Natomiast jeżeli organizm ochładza się coraz bardziej, czyli nasza temperatura to około 32 stopnie i poniżej, to wówczas pojawiają się przede wszystkim zaburzenia świadomości, które też wynikają z niedotlenienia w mózgu. Natomiast takie stany, jak apatia, czy zaburzenia mowy, zaburzenia koordynacji ruchowej, to już bardzo późno. To stan, kiedy już na na ogół dreszczy nie mamy, za to trudno zachować nam się odpowiednio do naszych potrzeb. Sama zainteresowana osoba może już tego stanu nie zauważyć. Dlatego dobrze by było, by mieć towarzyszy, którzy nam wtedy po prostu pomogą.
Pod warunkiem, że ich ciepłota ciała będzie na to pozwalała. Co jeśli człowiek jeszcze jest w stanie zareagować, ale ubranie zamarzło? Takie sytuacje się zdarzają.
Mieliśmy taki przypadek w Beskidach, kiedy osoba morsująca chciała założyć ubrania, które miała w plecaku, a te kompletnie się do tego nie nadawały. Były zmarznięte. Wcześniej pewnie zawilgocone. Przy ujemnej temperaturze po prostu zamarzły. Nie nadawały się do użycia.
Ile czasu potrzeba, by doszło do tragedii?
To zależy od zdrowia, kondycji, od tego, czy wcześniej zagrożona osoba spożywała jakieś posiłki, przyjmowała jakieś płyny, od tego, jak bardzo jest wycieńczona. Nie można więc tego określić dokładnie. Granica jest zmienna. Natomiast drżenia mięśni, czyli ta pierwsza linia obrony organizmu przed wychłodzeniem, potrafią trwać od kilkunastu nawet do kilkudziesięciu minut. W niektórych przypadkach nawet ponad godzinę. I tu znów najlepszą linią obrony jest zabezpieczenie organizmu. W górach niestety jednym z podstawowych źródeł ciepła nadal pozostaje nasz organizm. Musimy też pamiętać o tym, że wszelkie metody, jakie będziemy się starali stosować w górach - czyli dodatkowe ubrania, nawet wiele warstw, bo wówczas ta izolacja jest najlepsza - mogą nie wystarczyć na ogrzanie ciała. O tym trzeba jasno powiedzieć. W górach na tym etapie przedszpitalnym nigdy nam się nie uda ogrzać pacjenta, podnieść jego temperatury. Działania, które prowadzimy, zmierzają do tego, żeby ten spadek temperatury albo spowolnić, albo zatrzymać. Możemy oczywiście używać specjalnych pakietów grzewczych, które można zakupić. Ale one nie spowodują, że temperatura się podniesie, one tylko pomogą nam w tym, by ona się dalej nie obniżała. Ale tego już zazwyczaj nie zrobi sobie osoba poszkodowana, bo - jak mówiłem, jeżeli chodzi o drugi i kolejny stopień wychłodzenia - ona już niestety nie będzie miała takiej świadomości, by podjąć działania.
Podobne sytuacje zdarzają się takim osobom, które wcześniej morsowały, tak tradycyjnie. Jaka jest różnica między morsowaniem, a sytuacją w górach w aurze zimowej?
Zasadnicza. Jeśli chodzi o morsowanie w zimnej wodzie... to ewakuacja do miejsca ciepłego zajmie kilka minut. Ratunek przyjdzie szybko, człowiek znajdzie się w miejscu bezpiecznym. W górach nie uda się tego tak szybko zrobić. Morsowanie np. na Babiej Górze może skończyć się oczekiwaniem na ratowników od kilkudziesięciu minut nawet do kilku godzin, w zależności od pogody i warunków panujących w górach. A to już ma kolosalne znaczenie. Bo pamiętajmy, że hipotermia to stan bezpośredniego zagrożenia życia. Dlatego jeżeli chcemy uprawiać górskie morsowanie, to wybierzmy miejsce bezpieczne, gdzie na górze jest schronisko, gdzie szybko możemy się schronić, gdzie są gondole czy krzesełka, by znaleźć się na dole. Jeśli jednak wybieramy miejsca niebezpieczne, odległe, to trzeba mieć świadomość, że dotarcie tam ratowników będzie trwało długo. Oby nie za długo.
Katarzyna Widera-Podsiadło rozmawiała z naczelnikiem grupy Beskidzkiej GOPR w audycji Radia eM. Posłuchaj nagrania:
Katarzyna Widera-Podsiadło