Pojawienie się tomu Polkowskiego w zasadniczy sposób zmienia układ sceny literackiej. Nie będzie można już budować jej bez jego głosu.
Najnowsze wiersze Jana Polkowskiego przychodzą do nas z ciszy. Ma ona najpierw wymiar czysto literacki. Oznacza milczenie poety, który dwadzieścia lat temu zaprzestał pisania wierszy. Co robił w tym czasie? Słuchał? Czekał? Dojrzewał? Zapewne wszystko to i o wiele więcej, bo lekturze tomu zatytułowanego Cantus towarzyszy wrażenie spokoju i stałości, jakby pomiędzy nim i dawną twórczością poety nie rozciągała się niszcząca rzeka czasu, lecz czyste trwanie.
Powrotom artystów na scenę literacką towarzyszy niekiedy uczucie zażenowania ich odbiorców. Wracanie bywa trudniejsze niż debiut. Czytelnicy pamiętają swój dawny zachwyt. Jak go znów obudzić? Jak na nowo rozniecić ogień, którego śladem jest wyłącznie popiół? Ci, których przed sięgnięciem po „Cantus” powstrzymuje lęk przed rozczarowaniem, mogą odetchnąć z ulgą. W nowych wierszach odnajdą wszystko to, co lubili w dawnych: skupioną, gęstą frazę, plastyczne obrazy, spokojny ton zgody na mijanie. Ale też o wiele więcej: kolory nowych pejzaży wydają mi się bardziej intensywne, elegijny ton – głębszy, afirmacja świata bardziej dramatyczna.
Cisza, o której była mowa, ma bowiem inny jeszcze wymiar. Tym, co szczególnie uderza w nowych wierszach Jana Polkowskiego, jest niemal religijne skupienie, liryczne pochylenie nad światem: domem, najbliższymi, ogrodem. Troskliwe, bo świadome kruchości traw, drzew, ludzi. Czułe, bo wiedzące o ich niepowtarzalności. Kontemplacyjne, bo oczyszczone z chęci posiadania, przeżywające świat – także jego niedoskonałości – jako rodzaj daru. Chcemy tego czy nie, pojawienie się tomu Polkowskiego w zasadniczy sposób zmienia układ sceny literackiej. Nie będzie można już budować jej bez jego głosu. Jest to głos ważny: cantus firmus.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Kudyba