Shalom, Przyjacielu! Szewach Weiss o osobach, które wywarły wpływ na jego życie

Najwięcej zawdzięczam – ja wiem, że to brzmi banalnie – mojej Mamie – mówił Szewach Weiss zapytany o osoby, które wywarły wpływ na jego życie. Poniżej publikujemy jego wypowiedź z 2012 roku zamieszczoną w dwumiesięczniku „Bunt Młodych Duchem”. Szewach Weiss zmarł 3 lutego. Miał 87 lat.

W różnych czasach różni ludzie mieli na mnie wpływ. Mam dość bogate doświadczenie – przez długie lata byłem związany z uniwersytetem, najpierw jako student, potem doktor, profesor, wreszcie dziekan; miałem bardzo ciekawe życie polityczne i dyplomatyczne, przez dziesięć lat byłem prezesem Yad Vashem, to jest powrót do świata pamięci – prowadziłem politykę pamięci. Spotykałem się z wieloma ludźmi – ja bardzo lubię ludzi! Bardzo trudno w związku z tym wskazać na jednego konkretnego, najważniejszego człowieka, czy najważniejszą osobowość, która miała na mnie wpływ.

Może wymieniłbym najpierw mojego nauczyciela w internacie w Hadasim, w szkole rolniczej, w której spędziłem siedem lat. Wyemigrowałem do Izraela – u nas się mówi zrobiłem aliję do Erec Israel – pół roku przed powstaniem państwa, będąc dzieckiem Holokaustu. Byłem pierwszym z mojej rodziny, przyjechałem sam. Rodzice przyjechali później już do Izraela. W tej szkole rolniczej system wychowania był pod wpływem idei pedagogicznych Janusza Korczaka, bo część Żydów z Polski, którzy przyjechali w różnych latach do Erec Israel, znała książki Janusza Korczaka, jego idee – powiedziałbym szeroko – praw dziecka, bo tak by to dzisiaj nazwano. Szkoła w Hadasim to była właściwie prawie samodzielna republika dzieci.

Przeczytaj:  Nie żyje były ambasador Izraela w Polsce i przewodniczący Knesetu Szewach Weiss

Tam się skupiły dzieci ważnych liderów syjonistycznych, zamożnych Żydów, ludzi, którzy wyjeżdżali, działali, byli zajęci i chcieli, żeby ich dzieci wychowywały się w internacie i szkole na bardzo wysokim poziomie. I była też tam grupa dzieci Holokaustu. Według umowy, którą mieli z Sochnutem, (agencją żydowską, która zajmowała się sprawami emigracji) stanowiliśmy może 10% uczniów. Było to miejsce, gdzie nie tylko się uczyło, ale i pracowało: musieliśmy dbać o porządek w pokojach, toaletach, mieliśmy dyżury w kuchni, byliśmy kelnerami, ale najważniejsza sprawa, bo to była szkoła rolnicza: mieliśmy 4 godziny pracy i 4 godziny lekcji. Ja byłem traktorzystą. Bardzo dbałem o mój prestiż jako dziecko Holokaustu, bo odnoszono się do nas pogardliwie, przezywano nas sabonim – mydło – bardzo okropna asocjacja! – dzieci nie mają litości! Chciałem im pokazać, że nie jestem mydłem. W Hadasim stałem się najlepszym sportowcem między młodymi Izraelczykami. Byłem także traktorzystą – jeździłem zresztą na polskim traktorze marki Ursus.

Potem byłem w armii – każdy z nas służy w armii. Ale wracając do Hadasim, miałem tam kilku niesamowitych nauczycieli. Jeden się nazywał Michał Kasztan, był moim nauczycielem Starego Testamentu, historii żydowskiej i literatury. Przed wojną rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, ale udało mu się uciec z Polski w końcu 1939 r. może nawet w 1940 r. Jego ojciec miał podwójne obywatelstwo, ponieważ był bardzo znanym działaczem syjonistycznym. Wyjechali więc szybko do Palestyny. Tam Michał skończył Uniwersytet Jerozolimski. Miał na mnie ogromny wpływ, przede wszystkim co do języka – zakochałem się języku hebrajskim, bo on, jako poeta, był mistrzem hebrajskiego.

Ale co do mojej postawy ideologicznej może największy wpływ miał nauczyciel Jakub Frej, z którym miałem konflikty. Jakie konflikty? Mając piętnaście, szesnaście lat pod wpływem mojego brata, starszego ode mnie o osiem lat, dzisiaj doktora Aarona, Lonka, zacząłem mieć poglądy lewicowe. Mój brat popierał wtedy partię Moshe Sneh; była to partia marksistowska, nie całkiem komunistyczna, ale na granicy komunizmu. Ja byłem pod ogromnym wpływem Lonka, którego kochałem i kocham do dziś. Natomiast nauczyciel Jakub Frej należał do Partii Pracy, która się wtedy nazywała MAPAI – socjaldemokraci, którzy byli w ideologicznym konflikcie z komunizmem i lewicowym podejściem, z punktu widzenia nie tylko ideologicznego, powiedziałbym nawet – duchowego. Dlaczego? Jakub Frej był przeciwnikiem totalitaryzmu mesjanistycznego, politycznego. Ja byłem bardzo dobrym uczniem, a on był fantastycznym nauczycielem historii – wiadomo, Żyd z Polski. Studiował kiedyś na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale jego rodzina bardzo szybko wyjechała do Palestyny, bo po śmierci Piłsudskiego w 1935 r. zaczęło się tutaj coś psuć, zrobiło się nieprzyjemnie dla Żydów. On uczył historii ogólnej: klasyka, rewolucja francuska; pamiętam jego analizy przeciwko jakobinizmowi, Robespierrowi, itd.

W końcu pierwsze moje wybory w 1955 r., gdy służyłem w armii – ja już wtedy nie głosowałem na partię lewicową, tylko na partię socjaldemokratyczną, bo Jakub Frej był socjaldemokratą. Z tego punktu widzenia moja cała działalność polityczna jako naukowca, polityka, jako profesora politologii – wydałem bardzo dużo prac naukowych po hebrajsku, angielsku – nawet jako felietonisty, dziennikarza jest cały czas pod wpływem idei antytotalitarnych; mam wewnętrznie coś, co mi nigdy nie pozwoli poddać się totalitaryzmowi, żadnemu! Powiedziałbym, że pod wpływem mojego nauczyciela reprezentuję antymesjanizm świecki; mesjanizm Boski mi nie przeszkadza – można walczyć, można tęsknić, można mieć nadzieję – ale mesjanizm świecki jest najgorszy.

A na Uniwersytecie Hebrajskim spotkałem inną wielką osobowość – prof. Jakuba Talmona, który był jednym z najwybitniejszych historyków w XX wieku. Żyd z Polski, który studiował w London School Economic razem z ojcem liderów dzisiejszej Labour Party – Milibandów, którzy zresztą pochodzą z Częstochowy. Ich ojciec – zdaje się nazywano go prof. Ruben – był komunistą. Prof. Jakub Talmon był w Izraelu słuchany jak prorok. On był liberałem, nie był socjaldemokratą, był także antymesjański w znaczeniu świeckim, choć miał autorytet i charyzmę jak mesjasz. Tak więc co do systemu politycznego, praktycznego to byłaby dwójka Jakubów: Jakub Frej – nauczyciel historii w Hadasim, i Jakub Talmon, profesor historii ogólnej, obaj z Polski.

Co do mojego dalszego życia. Zostałem asystentem na Uniwersytecie Hebrajskim, wydałem kilka książek dla dzieci – w sumie napisałem ich szesnaście – miałem pogadanki w radiu itd., ale nie byłem związany z jakąś konkretną partią. Obracałem się w okolicach socjaldemokratycznych. Kiedy w 1968 r. powstała Partia Pracy, zacząłem być jej działaczem.

W 1969 r. zrobiłem doktorat, w 1974 roku – profesurę i zostałem dyrektorem Nauk Politycznych na Uniwersytecie w Hajfie. Potem byłem dziekanem Wydziału Dziennikarstwa na tymże Uniwersytecie. Zostałem samorządowcem, radnym w Hajfie z ramienia Partii Pracy. W 1981 roku zostałem wybrany do Knesetu z ramienia Partii Pracy i byłem posłem pięć kadencji aż do roku 1999. W tym czasie przez dwie kadencje byłem wiceprzewodniczącym Knesetu i jedną kadencję przewodniczącym. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie.

W tym czasie człowiekiem, z którym byłem bardzo głęboko związany i który miał na mnie wpływ, i ja zresztą na niego też, to był Icchak Rabin. Był on jednym z liderów Partii Pracy. Od 1974 aż do 1977 był premierem, potem przegrał wybory. Wrócił do koalicji, do rządu, jako minister obrony w roku 1984, a od roku 1992 był premierem Izraela aż do tragicznej śmierci – jego zamordował Żyd, faszysta Jigal Amir. Myśmy byli bardzo blisko planując koalicję; on zaproponował moją osobę na przewodniczącego Knesetu, czyli marszałka naszego sejmu i wiceprezydenta państwa. Dostałem zresztą więcej głosów od niego, bo na mnie głosowała także część opozycji, partie religijne, także partia prawicowa. Na czele tej partii stał generał Rafael Eitan, szef sztabu. On był moim studentem; w jego klubie było ośmiu posłów, połowa to byli moi studenci – to oni głosowali na swojego profesora! Icchak Rabin się cieszył i powiedział, gdy zostałem wybrany: „dobrze być profesorem!”

To był człowiek, u którego słowo – to było żelazne słowo. Ja się staram być jak on, ale mi się nie udaje. Jestem trochę elastyczny, bo pochodzę z Galicji, a u nas w Galicji myśmy byli „za mądrzy”, w cudzysłowie, żeby być tacy dokładni. My jesteśmy bardzo zdolni do ciekawych manipulacji, czasami trochę po cwaniacku, mamy jakąś chytrość, czasami jesteśmy mądralami, przeważnie bardzo zdolnymi ludźmi, itd. My także lubimy śpiewać, mamy specjalny humor, czasami bardzo smutny, mamy fantastyczny „samohumor” – umiemy się śmiać sami z siebie – a to jest najważniejsze, bo to tworzy ekologię wewnętrzną, demokratyczną. Gdy ktoś zadziera nosa, trzyma się jak król, jak cesarz, to my wiemy, że król jest nagi.

Ale wracając do Icchaka Rabina – to był człowiek! Ja potem zrozumiałem, dlaczego on został laureatem pokojowym. On był dowódcą, szefem sztabu, także podczas 6-dniowej wojny, gdy Izrael się zmienił w ciągu jednego tygodnia: z 16 tys. km2 na 137 tys. km2 – zdobyliśmy wtedy półwysep Synaj, Wzgórza Golan itd. Potem myśmy się wycofali, były umowy pokojowe. Icchak Rabin rozpoczął ten najważniejszy proces pokojowy z Palestyńczykami. Zaczął się on w 1993 roku w Oslo, kiedy byłem przewodniczącym Knesetu. Spotykałem się razem z Icchakiem Rabinem i Jaserem Arafatem sześć razy. Byłem w Oslo, kiedy oni zostali nagrodzeni Pokojową Nagrodę Nobla. Spotykaliśmy się, śpiewaliśmy przy jednym stole, to były naprawdę czasy pełne nadziei. Niestety, to już przeszłość. Kiedy Rabina zamordowali, stałem kilka metrów od niego; jakby zamachowiec miał jeszcze kule, toby i mnie zamordował. Gdy zadzwoniono do Clintona, prezydent był w szoku, powiedział wtedy spontanicznie: Shalom Hawer! – Pokój Tobie, Przyjacielu! Słowa, które stały się symbolem tamtych wydarzeń. Prezydent powiedział to z serca, po hebrajsku, on ten zwrot znał.

Więc jakbym miał wybrać idealnego polityka, to byłby nim Icchak Rabin – rzeczowy, dokładny, pedant, autorytet. Nie gadał za dużo, zanim nie obiecał, ale jak obiecał, to wykonał – bardzo odpowiedzialny człowiek! Myśmy się tak kochali! Napisałem książkę o jego śmierci po hebrajsku. Bardzo smutna sprawa, bardzo!

Ale najwięcej zawdzięczam – ja wiem, że to brzmi banalnie – mojej Mamie. To jest ciekawa sprawa. Myśmy nie mieli normalnego życia. Do 1939 roku miałem piękne dzieciństwo w Borysławiu: mama, tata, rodzina, brat, siostra, dziadzio jeden, dziadzio drugi, babcia – fantastyczne! Od 1939 roku do 1941 było ciężko, bo już byliśmy pod okupacją radziecką, ale było bardzo dobrze, bo nie byliśmy pod okupacją niemiecką. Od 1941 do 1944, Boże mój, pogrom jeden, drugi, chowaliśmy się na strychu u jednej sąsiadki, potem getto, kapliczka, podwójna ściana, potem ślepa piwnica 20 miesięcy, taki kanał – okropne! My byśmy tego nie przeżyli bez Mamy.

To była liderka, mądra liderka, tato też, ale Mama! Jej mądrość, jej gospodarność, jak podzielić ten kawałek chleba na osiem osób, jak zrobić z jednej kartofli jakąś zupkę, jak podzielić się jedną herbatką na cały tydzień, jak używać jednego talerza, jednego widelca i jednej łyżki na osiem osób, jak utrzymać higienę w tej piwnicy!

Potem zaczęła się nowa historia – w drodze, cały czas w drodze. Z Borysławia do Gliwic, z Gliwic do Wałbrzycha, z Wałbrzycha uciekliśmy po pogromie w Kielcach przez czeską granicę. Potem Słowacja, Bratysława, Wiedeń, obóz uchodźców koło Linzu, potem w Innsbrucku. Ja już jadę wtedy tylko z siostrą przy pomocy organizacji Bricha – to była organizacja, która pomagała Żydom przejść granice – organizowali to Żydzi z Palestyny, bardzo odważni ludzie. Mama z Tatusiem zostali w Austrii, żeby leczyć Tatę, który po pobycie w piwnicy nabawił się gruźlicy. Potem Włochy, w końcu ja wyjeżdżam pierwszy do Palestyny z fałszywym dokumentem, a siostra czeka na rodziców we Włoszech. Dopiero po sześciu latach zobaczyłem rodziców – owszem, byliśmy w kontakcie: pisaliśmy listy, wysyłaliśmy zdjęcia... Gdy się spotkaliśmy w 1952 roku, byłem w internacie Hadasim. Rodzice długo żyli w Izraelu – Tato do 1992 r. a Mama do 1999 r.

Moja Mama była osobą małomówną, niedowcipną, nie pozwalała sobie nawet na uśmiech. Jej oczy... ja mam oczy podobne do mojej Mamy. Była osobą konkretną, u nas w języku hebrajskim jest taki zwrot: Untyszty szury – dosłownie oznacza to „powiedz tylko ostatnią linijkę”, czyli przejdź do rzeczy.

Tak że ja bym sobie wybrał tę trójkę: co do podejścia ideologicznego, antytotalitarnego, gdy będąc młodym chłopakiem mocno lewicowałem – to Jakub Frej, w polityce – Icchak Rabin, a ogólnie – to Mamusia Gienia, kochana Mama Gienia!

(Wypowiedź z 17 maja 2012 roku. Tekst ukazał się w „Buncie Młodych Duchem”, nr 68, V-VI 2012. Wysłuchała Dorota Giebułtowicz).

***

Szewach Weiss urodził się w 1935 r. w Borysławiu. Profesor politologii, polityk, ale także sportowiec i dziennikarz. W latach 1992-1996 przewodniczący Knesetu, ambasador Izraela w Polsce (2000-2003), wielki przyjaciel Polski i Polaków.

« 1 »