Wielkie miłości Tolkiena

O żonie autora "Władcy Pierścieni" oraz epickich historiach miłosnych, które powstały w jego wyobraźni, mówi znawca życia i twórczości J.R.R. Tolkiena Ryszard Derdziński.

Jarosław Dudała: Wielką i chyba jedyną ziemską miłością Tolkiena była jego żona Edith?
Ryszard Derdziński: To prawda. To piękne i znaczące, że była to pierwsza i jedyna miłość, a małżeństwo poprzedziło trudne doświadczenie trzyletniej rozłąki. Wydaje się też, że podeszli do tego "po Bożemu", że zachowali czystość przedmałżeńską. Ci ludzie byli bardzo dojrzali.

Kim dla Tolkiena była Edith?
Młody J.R.R. miał już bardzo trudne doświadczenie utraty rodziców. Myślę, że zbliżyli się do siebie, ponieważ ona też była sierotą. To była bardzo piękna i wrażliwa dziewczyna. Wspaniale grała na pianinie. Dla niego to było pierwsze i – jak wynika z jego biografii – jedyne doświadczenie zakochania.

Wielkie miłości Tolkiena   Edith i J.R.R. Tolkienowie PD

To było jeszcze w czasach gimnazjalnych?
Tak, Tolkien mieszkał wtedy na stancji w Birmingham. Poznali się tam i zaprzyjaźnili, a potem zakochali. Ale, niestety, wyniki Ronalda w nauce zaczęły wtedy pogarszać. Tymczasem jego opiekunowi ks. Francisowi Morganowi zależało, żeby chłopak dostał się na studia na Oxford. To było także marzenie Ronalda. Ale żeby doszło do jego realizacji, kiedy się nie jest bogatym, trzeba było zasłużyć na stypendium. Trzeba było mieć bardzo dobre wyniki w nauce. To była trudna sytuacja.

Została ona świetnie oddana w filmie biograficznym pt. "Tolkien".
Jest w nim scena, w której opiekun mówił Ronaldowi, że musi wybrać: czy chce dalej iść drogą serca – ale wtedy będzie musiał znaleźć sobie pracę i rozpocząć dorosłe życie – czy też obydwoje poczekają. W tym wyborze wyraża się ich dojrzałość. To było ciężkie doświadczenie dla Edith, ponieważ była ona starsza (o 3 lata) i decyzja ta oznaczała dla niej ryzyko staropanieństwa, co w tamtych czasach było czymś trudnym. Obydwoje podjęli się jednak tego wyzwania. Na parę lat przerwali całkowicie kontakty między sobą.
Edith zdążyła się w tym czasie zaręczyć z innym mężczyzną.
Ale dokładnie w dniu 21. urodzin, czyli w dniu uzyskania pełnoletniości, kiedy było już po najgorętszym okresie egzaminów, Tolkien wysłał wieczorem do Edith telegram z propozycją spotkania. Rozmawiali bardzo poważnie. Edith zerwała relację z narzeczonym i postanowiła związać się z Tolkienem.

Byli szczęśliwi, ale bardzo biedni.
Nie ma nawet zdjęcia z ich ślubu. Byli tylko świadkowie, nie było żadnego wesela.
Była za to dodatkowa trudność: Edith wywodziła się z rodziny protestanckiej, a dla Tolkiena wiara katolicka była skarbem odziedziczonym po mamie. Cenił go do końca życia. Uważał, że został on okupiony krwią męczeńską. Chodziło o to, że gdy jego mama przyjęła katolicyzm, została odrzucona przez rodzinę i nie mogła korzystać z jej pomocy finansowej. Temu właśnie Tolkien przypisywał fakt, że zmarła przedwcześnie. A Edith przeszła na katolicyzm.

Wokół jej postaci narosło trochę mitów.
Bo niewiele o niej wiemy. Wiemy, że miała trudny charakter. Na pewno wyszła z dzieciństwa poraniona. I była inna niż jej mąż. On był bardzo towarzyski, związany ze swymi przyjaciółmi. Nie spędzał zbyt wiele czasu w domu. Tymczasem jego żona nie była osobą wykształconą. Być może wydawało jej się, że nie pasuje do wyrafinowanych oksfordzkich rozmów. Musiała za to prowadzić dom z czwórką dzieci. Znamy relacje opiekunek do dzieci, które pracowały w ich domu. Są one zgodne: pani Tolkienowa nie była miłą osobą. Była surowa. Tolkien natomiast był wylewny, pomocny. Prawdopodobnie dochodziło między nimi do spięć. Byli trochę jak tolkienowscy Aldarion i Erendis – on żeglarz, ona w domu.

Z drugiej strony, znany jest romantyczny opis z czasów po urodzeniu pierwszego dziecka Tolkienów: rodzina idzie na spacer do lasu, a Edith tańczy i śpiewa dla swojego męża.
W Yorkshire można odwiedzić polanę, na której tańczyła Edith...
Tę scenę Tolkien zawarł potem w "Silmarillionie": Beren zakochuje się w pięknej Lúthien, która tańczy w lesie – jak Edith. Zresztą, na grobie  J.R.R. i Edith wyryte są te właśnie literackie imiona: Beren i Lúthien.
W swojej pierwszej mitologii Tolkien znalazł miejsce i dla siebie, i dla swojej żony, i swojego brata. Edith była inspiracją dla Lúthien – przepięknej księżniczki elfów, a także dla Arweny z "Władcy Pierścieni".

Opowiedzmy więcej o Berenie i Lúthien, bo ta para jest mniej znana od Arweny i Aragorna.
A szkoda! Beren był mężczyzną rodzaju ludzkiego. Lúthien była córką najważniejszego króla elfów Thingola, którego żoną była Meliana, kobieta z rodu Majarów (czyli jakby aniołów), która miała w sobie piękno świata ponad elfami. Lúthien była jedynaczką, największym skarbem swego ojca. On zaś był dumny, mało poważał ludzi. Jego córka tymczasem zakochała się w śmiertelniku...

...a do tego banicie, wędrującym przez świat po rozbiciu przez orków drużyny jego ostatnich przyjaciół.
Właśnie podczas tej wędrówki Beren ujrzał w lesie niezwykłe zjawisko – tańczącą na polanie elficką piękność. Od razu się zakochał. On też się w nim zakochała.

Ojciec Lúthien w zamian za rękę córki zażądał Silmarila. Czym on był?
Silmarile to były trzy klejnoty, w których zachowało się światło pierwotnego, nie zepsutego jeszcze świata. Morgoth (jakby szatan) zabrał to światło. Beren i Lúthien wydarli Silmarila z jego żelaznej korony. A dziś świeci on na niebie jako Wenus. Pozostałe Silmarile przepadły: jeden w czeluściach ziemi, drugi w głębinach oceanu.
Beren przypłacił walkę o Silmarila najpierw utratą ręki (odgryzionej przez Carcharotha – wilka należącego do Morgotha), a potem śmiercią. Wrócił jednak ze świata umarłych dzięki Lúthien, która przez to stała się śmiertelniczką.

Ta historia przypomina losy Aragorna i Arweny.
Bo oni są potomkami Berena i Lúthien!
Z naszej perspektywy Lúthien i Arwena wyrzekły się wielkiego daru i stały się śmiertelniczkami. Ale to nie do końca tak. Bo legendarna nieśmiertelność elfów była raczej długowiecznością. Elfowie – według Tolkiena – to istoty powiązane duszą i ciałem z ziemią. Nie są nieśmiertelne. Bo ich ziemia ma mieć kiedyś swój kres. Dlatego elfowie przewidywali, że i oni przestaną kiedyś istnieć. Ludzie natomiast mają dusze nieśmiertelne. Kiedy umierają, ich dusze – inaczej niż dusze elfów – opuszczają ten świat i wychodzą poza kręgi ziemi, jak mówił Tolkien. Pozornie więc Lúthien i Arwena wyrzekły się nieśmiertelności, o której marzą ludzie, ale z perspektywy elfa był to wybór innego losu – równie pięknego i tajemniczego.

Są w twórczości Tolkiena także inne pary, które wiele musiały przejść. Np. Éowina i Faramir. Éowina musiała zrezygnować z miłości do Aragorna związanego z Arweną i pokochała innego mężczyznę. To już nie była ta pierwsza i jedyna miłość w życiu.
To ciekawa i bardzo prawdziwa historia.
Éowina była zakochana w Aragornie. On jednak kochał Arwenę. Miał pokusę, by związać się z Eowiną, ale w etyce ludów Śródziemia nie było czegoś takiego jak seks z jedną, a potem z drugą osobą. Miłość cielesna była dla nich bardzo mocno związana z życiem małżeńskim, dopełniała je. Nie było mowy o seksie pozamałżeńskim.
Tolkien mówił, że świat o którym pisze, to świat monogamicznych małżeństw, a wszystkie inne konfiguracje pochodzą z cienia, czyli od samego Morgotha i od Saurona.

Jest u Tolkiena jeszcze jedna para, być może nam najbliższa: Sam Gamgee i Różyczka Cotton.
O, tak! "Władca Pierścieni" został napisany w taki sposób, żebyśmy się utożsamiali z hobbitami. To jest bardzo piękne i pomaga nam odnaleźć uroki prostego życia, życia rodzinnego. A Sam Gamgee to wybitny ojciec rodziny, który miał ze swoją Różyczką całą czeredkę dzieci. Sam był zakochany w Różyczce, ale nie potrafił tego wyrazić wprost. Ta miłość dojrzała dopiero po wojnie o pierścień i po tych wszystkich niebezpiecznych przygodach. Właściwie to Sam uratował świat. Bo to on zaniósł Froda i pierścień do Szczelin Zagłady. Jego rodzina przejęła schedę po Frodzie, który jako powiernik pierścienia był tak mocno naznaczony bólem, że nie mógł się już z nikim związać i odpłynął na Najdalszy Zachód i tam zapewne jest jego grób.
Według Tolkiena, wielu ludzi ma dziś w sobie domieszkę hobbicką, ponieważ hobbici nie wymarli, ale zmieszali się z dużymi ludźmi. Kto wie, może i my jesteśmy potomkami Sama i Różyczki?

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała Jarosław Dudała Dziennikarz, prawnik, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 pracuje w „Gościu”.