Wojciech Kass, Wiry i sny, Biblioteka Toposu, Sopot 2008 s. 48
Wojciech Kass jest poetą konkretu. Ręce syna, „rudopłonąca plama na piersi” kotki, a u żony „znamię, to po robaczku, na południowy zachód od pępka” – stają się punktami orientacyjnymi w jego poetyckiej topografii.
Ale są jeszcze sny, które zakłócają ten jasny obraz i odsyłają ku ciemności. Poeta relacjonuje nam świat w stanie rozpadu. Usiłuje przy tym „tkwić we własnym centrum”, tworząc poezję „odwróconą plecami do okien ciemnych”. Choć niekiedy popada w kaznodziejski ton, szybko przywołuje się do porządku, to jest – do czystej liryki. Bo metafora, jak pięknie pisze Kass, „przenosi się na zewnątrz śmierci/ i wędruje przez miasta, ludzi, krajobrazy”.
Przejmujące są w Wirach i snach utwory będące zapisami snów, w których pojawiają się „nieznajomi, nienarodzeni, żywi, umarli”. Przychodzą z zaświatów i chcą, „by przywrócić im twarz”. Ale poeta, jeśli może cokolwiek zrobić przeciwko śmierci, to wpuścić do swojego wiersza światło, „szramę świtu”. I „czyjś oddech srebrny metalic”.
Nie wiemy, czyj to oddech, albo raczej poeta sugeruje, że nie wypada mówić o tym wprost. Kassowy wiersz „pisze się ze wszystkich stron naraz”, zagarnia sobą świat, opowiada. Wypowiedź często przybiera cechy listu, dziennika, testamentu. Kieruje się w stronę „ty”, pragnie przekroczyć swoje granice.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Jarosław Jakubowski