Gminę stanowią w 90 proc. lasy, w 8 proc. jeziora, a w 2 proc. ludzkie siedliska. Co roku w sierpniowy tydzień Osiek to jednak w 100 procentach gospel.
Polecieli gospelem – rzucił ktoś przy drzwiach do kościoła św. Rocha. – Let all my worship flow to you… – świątynię z rdzawej cegły wypełnia wpadający momentalnie w ucho śpiew. Młodzi siedzą w nim już drugą godzinę. Od piętnastu minut śpiewają miarowo jeden, jedyny wers. „Niech moje uwielbienie popłynie do Ciebie”. Brzmi to troszkę jak amerykańska wersja kanonów z Taizé. Prowadząca warsztaty Wanda Reese z Atlanty śpiewa mocnym, krystalicznym głosem. Widzę, że co chwilę ukradkiem ociera łzy. Modli się z rozbrajająca szczerością. To nie warsztaty, ani zwykły koncert. To gospel.
Dotąd Wanda prowadziła wiele amerykańskich chórów. Teraz ma zmierzyć się z polskim żywiołem. Pod-chodzę do niej tuż po warsztatach. – Czy śpiewając ze łzami w oczach hymn gospel, dziękowała Pani za jakieś konkretne wydarzenie? – Tak. Za łaskę życia, uzdrowienia. Ale to bardzo osobista modlitwa – Amerykance szklą się oczy: – Śpiewając gospel, staję twarzą w twarz z Jezusem. Dziękuję Mu za osobiste do-świadczenia. Osoba niewierząca nie może śpiewać gospel. Nie można wejść w tę muzykę bez osobistej relacji z Jezusem. Śpiewam: „Niech moje uwielbienie popłynie do ciebie”, oddycham tą modlitwą i wołam: chcę być z Tobą i tylko z Tobą! Ech, emocjonalni ci Amerykanie. Tylko dlaczego podobne reakcje obserwuję na wielu młodziutkich słowiańskich twarzach?
Emocje jak na derbach Śląska
Jeśli gospel kojarzy ci się z rozkołysanym chórem ciemnoskórych wokalistów, masz rację. Jednak w ich rolę znakomicie wcielili się Polacy. Nie ma chyba w Polsce większego miasta, gdzie nie odbywałyby się warsztaty gospel. Na zakończenie warsztatów GoGospel w Katowicach tysiące młodych ludzi wypełniło ogromną katedrę. Podczas warsztatów organizowanych w Poznaniu śpiewał chór złożony z ponad tysiąca młodych. W czasie akcji Prochrist w katowickim Spodku wystąpiło naraz 1300 śpiewaków z 44 chórów. – Byłam zdumiona, że Polacy tak łatwo wchodzą w gospel – uśmiecha się promiennie Wanda Reese. – Jestem pewna, że to owoc tego, że polskie rodziny przyjmują Boga całym sercem.
Nie są w tej wierze wygodni, ale chcą Boga coraz więcej i więcej. Dlatego z taką pasją wołają do Niego gospelowymi psalmami. Mogą je śpiewać bez końca. Trudno przestać. Zawsze największą trudnością jest zakończenie koncertu. Półtorej godziny to zbyt mało. Ludzie są tak nakręceni, że mogliby śpiewać przez następne półtorej godziny. W ubiegłym roku jeden z koncertów w Osieku skończył się koło… 5 nad ranem. Nic dziwnego – gospel to gejzer radości, szczerości i uwielbienia. Emocje jak na derbach Śląska. Gdy w czasie Mszy świętej, celebrowanej przez ks. Romana Tkacza, chór z Poznania zaśpiewał „Amen”, po plecach chodziły ciarki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz