Media w USA nazwały go latynoamerykańskim Bradem Pittem. Przystojny, uwielbiany przez kobiety, u progu wielkiej hollywoodzkiej kariery rzucił wszystko.
Eduardo Verástegui przyjechał do Częstochowy na jeden dzień. Wziął udział we Mszy św., a później w zaimprowizowanym spotkaniu z mediami. Na koniec nagrał krótkie przesłanie dla uczestników tegorocznego Marszu dla Życia i Rodziny. To właśnie organizatorzy Marszu zorganizowali pierwszy w Polsce pokaz filmu „Bella” w warszawskiej Kinotece. Verástegui zagrał w nim główną rolę, był też jego producentem. Znany katolicki dziennikarz Tim Drake w swojej książce „Za kulisami Belli” opisuje niezwykłe historie, jakie wydarzały się po jego obejrzeniu przez matki, które planowały aborcję. Zmieniały podjęte decyzje, ocalając życie nienarodzonym. Verástegui był już gwiazdą, zanim zagrał w „Belli”. Ogromną popularność zyskał w rodzinnym Meksyku, grając w tasiemcowych telenowelach.
Jak doszło do tego, że zaczął robić karierę w przemyśle rozrywkowym? – Pochodzę z bardzo małego miasta na północy Meksyku. Kiedy miałem 18 lat, marzyłem, by zostać piosenkarzem, aktorem i modelem – mówi o początkach swojej kariery. – Zacząłem od śpiewania w grupie popowej, przez trzy i pół roku nagraliśmy trzy albumy. Później występowałem w meksykańskiej telewizji, w operach mydlanych. Z grupą „Kairo”, z którą związał się w 1994 roku, koncertował w całej Ameryce Łacińskiej. Kilka ich piosenek stało się przebojami. Występy w telenowelach ugruntowały jego popularność. Ale to mu nie wystarczało. – Przeniosłem się do Miami, by rozwijać swoją karierę jako solista. Nagrałem jeden album, promowałem go, podróżując po Ameryce Północnej i Południowej. I właśnie wtedy dostałem ofertę współpracy od menedżerów Jennifer Lopez. Zaprosili mnie do udziału w nagraniu teledysku.
Propozycja w samolocie
Przełomem okazała się propozycja, którą otrzymał w samolocie. – Pewnego razu w czasie lotu z Miami do Los Angeles siedziałem obok człowieka, który okazał się przedstawicielem wytwórni 20th Century Fox. Zaprosił mnie na casting, ale powiedziałem mu, że mój angielski nie jest zbyt dobry. Nie martw się – odpowiedział. – Poszukuję aktora, który mówi z hiszpańskim akcentem. Nauczysz się po prostu pięciu stron tekstu na pamięć. Dasz radę. Aktor zaczął się uczyć języka, mówił i starał się myśleć tylko po angielsku. – Moje marzenie się spełniło. Byłem w Hollywood, śpiewałem i grałem, miałem prawników, menedżerów i sztab ludzi zajmujących się moimi interesami. Spełniły się wszystkie moje marzenia, powinienem czuć się szczęśliwy, ale ku mojemu zaskoczeniu nie byłem – wspomina ten okres swojego życia. – Czułem, że coś straciłem. Czułem, że moje życie jest puste.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz