Skandalu nie było. "Anioły i demony" Rona Howarda nie sprowokowały burzy na miarę "Kodu Da Vinci".
Filmowy „Kod Da Vinci” atakował podstawowe zasady wiary chrześcijańskiej, przedstawiając w negatywnym świetle historię i instytucje Kościoła, który jakoby od wieków ukrywał prawdę o Jezusie. W pewnych szczegółach nawet wzmacniał antykatolicką wymowę powieści. Oberwało szczególnie Opus Dei, do którego należeli niektórzy bohaterowie, jak francuski policjant sadysta i zakonnik morderca. Mieszając fikcję z faktami, film nachalnie sugerował, że widz powinien przyjąć pojawiające się w nim tezy jako prawdziwe. Prezentował wymyślone szczegóły i historyczne mistyfikacje jako owoce badań naukowych. Nic więc dziwnego, że spotkał się ze zdecydowaną krytyką w kręgach kościelnych. Jednak ostatecznie wezwania do bojkotu „Kodu Da Vinci” okazały się daremne, a nawet pomogły w jego promocji. O wiele więcej pożytku przyniosła szeroka akcja, wyjaśniająca widzom fałszerstwa i nieścisłości, jakie się w nim znalazły. Okazało się również, że mocno reklamowane dzieło jest po prostu nudnym, żerującym na popularności książki filmowym knotem.
Brown złagodzony
Czy producenci liczyli na podobną „promocję” ze strony Kościoła w wypadku „Aniołów i demonów”? Jeżeli tak, to się przeliczyli. Co prawda jeszcze przed jego realizacją rozdmuchano fakt, że nie uzyskali zgody na zdjęcia w Watykanie, ale to akurat nikogo nie zdziwiło. Niby dlaczego Watykan miałby pomagać twórcom antykatolickiego filmu, jakim był „Kod Da Vinci”. Spodziewano się zresztą, że „Anioły i demony” utrzymane zostaną w podobnym schemacie. Prowokacyjnie światowa prapremiera filmu odbyła się w Rzymie, ale widzów spotkała niespodzianka. Film złagodził, czasem nawet wręcz wyeliminował antykatolickie przesłanie powieści, a reżyser poprowadził akcję dynamicznie, starając się dostarczyć widzowi dwie godziny rozrywki na przyzwoitym poziomie. Na premierę zaproszono nawet redaktora naczelnego watykańskiego tygodnika „L’Osservatore Romano”, w którym ukazały się dwa teksty poświęcone filmowej wersji „Aniołów i demonów”. Pismo nawet pochwaliło twórców za rekonstrukcję Kaplicy Sykstyńskiej. Jednak chociaż film tym razem nie szkaluje Kościoła, a w finale zauważymy nawet pojednawcze mrugnięcie w jego kierunku, to znajdziemy w nim także wiele nieścisłości i historycznych przekłamań.
Iluminaci atakują
Filmowe „Anioły i demony” rozgrywają się po wydarzeniach przedstawionych w „Kodzie Da Vinci”, czyli inaczej niż w wydanej jeszcze przed „Kodem” powieści. Tym razem profesor Robert Langdon, specjalista od symboli religijnych, zostaje zaangażowany przez służby Watykanu, by odkryć tajemnicę porwania czterech kardynałów. Przybyli oni do Rzymu na zwołane tam po nagłej śmierci papieża konklawe jako główni kandydaci do tronu św. Piotra. Langdon dowiaduje się też, że spiskowcy dysponują antymaterią, którą chcą zniszczyć Watykan. Ukryli ją gdzieś na terenie Stolicy Apostolskiej bądź w jej pobliżu. Wybuch nastąpi tuż przed północą, jeśli bateria utrzymująca substancję w próżni nie zostanie wymieniona.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz