Armia Czerwona w 1945 r. dobiła w Berlinie „faszystowską bestię”. Przy okazji gwałcąc tysiące kobiet. Tę historię opowiada film „Kobieta w Berlinie”, który właśnie wszedł do kin.
Film rozpoczyna się w kwietniu 1945 r. Armia Czerwona, dzielnica po dzielnicy, zdobywa Berlin. Upojeni perspektywą końca wojny i wódką zwycięzcy plądrują dom po domu w poszukiwaniu łupu. Żadna z ukrywających się w ruinach miasta kobiet nie może czuć się bezpieczna. Każdej grozi gwałt, a opór równa się wyrokowi śmierci.
Ofiary wojny
Film „Kobieta w Berlinie” przełamał kolejne tabu związane z historią Niemiec w czasie II wojny światowej. Ten temat zamiatany był pod dywan zarówno w Rosji, jak i w powojennych Niemczech. Teraz wypłynął na fali filmów usiłujących wykazać, że Niemcy także byli ofiarami wojny. Niezależnie od oczywistych faktów, że to Niemcy wywołali wojnę, dopuszczając się niewyobrażalnych zbrodni, nie można zaprzeczyć, że wielu z nich też było jej ofiarami. Podstawą scenariusza filmu Maksa Färberböcka była wydana po raz pierwszy pod koniec lat 50. ub. wieku książka anonimowej dziennikarki, w której opisała własne przeżycia z 1945 roku. Oskarżono ją wówczas o naruszanie godności kobiet niemieckich. Jak się okazało, autorką była Marta Hillers. Hillers nie godziła się na kolejne wydanie książki za życia. Zmarła w wieku 90 lat w 2001 roku, a w 2003 roku „Kobieta w Berli-nie” stała się bestsellerem.
Szansa na przeżycie
Narratorką filmu jest właśnie autorka dziennika, w którym z dnia nad dzień opisuje wydarzenia z kwietnia 1945 roku. Ofiarą pierwszego gwałtu padła zaraz po wkroczeniu pierwszych oddziałów Armii Czerwonej. Podobnie jak jej koleżanki i znajome. Później gwałty powtarzały się codziennie. Do czasu, aż znalazła sobie opiekuna w postaci radzieckiego majora. Dawało to szansę na przeżycie. Nie była to sytuacja wyjątkowa. Jak wynika z filmu, takich przypadków było wiele. Jednak „Kobieta w Berlinie” nie wzbudza większych emocji.
Z jednej strony sygnalizuje ważne problemy moralne, jakie wiążą się z wyborami kobiet postawionych w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, zdanych wyłącznie na łaskę katów, ale nie drąży tego tematu. Z drugiej idzie w stronę wątpliwej jakości i mało interesujących melodramatycznych zawirowań. Jednocześnie reżyser bardzo uważa, by zrobić film popraw-ny politycznie i nikogo nie obrazić. Szczególnie widać to w postaciach Rosjan. Na plus reżyserowi można zaliczyć natomiast fakt, że zrezygnował z drastyczności na ekranie. Bo to, co widzimy w filmie, jest tylko bardzo złagodzoną wersją tego, co działo się naprawdę na zajmowanych przez Armię Czerwoną terenach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz