Film „Gwiazda Kopernika” to nie tylko opowieść o polskim astronomie, ale też przypomnienie prawdy, że nigdy nie powinno się wyrastać z dziecięcych marzeń.
Wierny swoim marzeniom pozostał chłopiec z Torunia, którego dzieciństwu i młodości poświęcony jest półtoragodzinny film Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. – Film kierujemy do widzów od lat pięciu do stu – mówi Zdzisław Kudła, dyrektor SFR, a także razem z Andrzejem Orzechowskim scenarzysta i reżyser „Gwiazdy Kopernika”. W wytwórni przepracował 46 lat i tak jak bohater animacji wierzy w realizację swoich marzeń, przystępując do kolejnych przedsięwzięć.
– Choć zwykle zostaje z nich 70 procent tego, co się na wstępie zamierzało – mówi. A marzenia i oczekiwania związane z „Gwiazdą Kopernika” są szczególne. Wreszcie, po przeszło dwudziestu latach od nakręcenia słynnego „Bolka i Lolka na Dzikim Zachodzie”, studio dostało możliwość realizacji pełnometrażowej produkcji. Prace nad nią, rozpoczęte w 2006 roku, zbliżają się ku końcowi. W tym tygodniu będą nagrywane dialogi, w lutym – muzyka. Prawdopodobnie film wejdzie na ekrany jesienią tego roku.
Kopernik na papierze
Kudła liczy na odbiorców także na Zachodzie, dlatego przygotowuje film w wersjach polskiej i angielskiej. Ale już zaczęły się kłopoty z tytułem. Pierwotnie animacja miała się nazywać „Gwiazda Mikołaja”, ale ponieważ kojarzyło się to ze św. Mikołajem, tytuł został zmieniony na bardziej czytelny: „Gwiazda Kopernika”. Ta gwiazda to symbol marzeń Mikołaja. Film od niej się zaczyna i na niej kończy.
Budżet produkcji wynosi 5 mln zł. To niewiele w porównaniu z produkcją takich filmów na Zachodzie. Postacie Kopernika i innych bohaterów kreskówki zaprojektował wstępnie Janusz Stanny. Ale już konkretnie opracował je Zdzisław Kudła. – Trzeba było uważać, żeby nie deformowały się w ruchu – tłumaczy. Na film składa się ponad 450 tysięcy rysunków na tzw. papierze maślanym. W kilkudziesięciu teczkach scenopisu plastycznego reżyser ma opisaną i zilustrowaną scenę po scenie z dokładnością do kilku sekund.
Na biurku dyrektora leżą dziesiątki tylko pozornie niczym nieróżniących się rysunków przedstawiających renesansowy Kraków. To prace potrzebne do fragmentu filmu, kiedy akcja przenosi się z krakowskiego dziedzińca Collegium Maius do Rzymu. Potem w montażowni, gdzie widać prawie ostateczny produkt filmowy, oglądamy, jak wyglądają w ruchu i wzbogacone o bajeczne kolory.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych