Z rodzicami i dziadkami rzadko rozmawiamy o śmierci, na co dzień udajemy, że jej nie ma – mówiła Krystyna Bochenek, wicemarszałek Senatu RP, podczas kolejnego spotkania „Rozmowy o języku polskim”.
Tym razem dyskusja zorganizowana przez „Gościa”, przy współpracy z Biurem Senatorskim Krystyny Bochenek i Radą Języka Polskiego przy PAN, dotyczyła rozmawiania o śmierci. – Kiedy przychodzi mi rozmawiać z terminalnie chorym, jestem bezradny, nie wiem, o czym mówić. Czy pytać o pogodę czy samopoczucie? – odważnie przyznał ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny naszego tygodnika. I nie jest w tym odosobniony. Większości z nas, kiedy mamy mówić o umieraniu, śmierci, zwłaszcza z tym, który na nią się szykuje, brakuje słów. Najłatwiej jest udawać, że problem nie istnieje. Jak kiedyś powiedziała uczestnicząca w debacie dr Jadwiga Pyszkowska, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Paliatywnej: „Z tematem śmierci jest jak z koniem leżącym na stole, wszyscy go widzą, ale udają, że go nie ma”. A przecież w słowniku wyrazów bliskoznacznych można znaleźć pół strony synonimów słowa śmierć, których można użyć zamiennie. Większość z nich podkreśla majestat odchodzenia, ale zdarzają się i takie, które je desakralizują.
W białych szatach
– Przez 18 lat życia ani raz nie rozmawiałem z rówieśnikami o śmierci, nikt nie miał takiej potrzeby – powiedział Michał Noras, najmłodszy dyskutant. – Ale za to w domu tata nieraz porusza temat umierania, tak naturalnie, podczas niedzielnego obiadu. – To wina nauczycieli polskiego, religii, etyki, którzy nie podejmują dialogu na ten temat – zauważyła Barbara Stawowczyk, nauczycielka. Mówienie o śmierci nie bez przyczyny napotyka trudności. To sytuacja graniczna, ostateczna, pełna tajemnicy, wywołująca lęk przed nieznanym. – Odbierając moje nowo urodzone dziecko ze szpitala, uświadomiłem sobie, że są dwa momenty zmuszające do przemyślenia sensu życia – przyjmowanie niemowlęcia z porodówki i oddawanie ciała zmarłego do kostnicy – powiedział jeden z uczestników. – Śmierć to sacrum, wyznacza kontekst mówienia językiem dostojnym, odświętnym, niecodziennym – wypunktowywał prof. Tadeusz Zgółka z Instytutu Lingwistyki Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. – W nekrologach, homiliach, czy przemówieniach pogrzebowych używa się zwrotów eufemistycznych: „Odszedł do Pana” czy w przypadku harcerza albo żołnierza: „Odszedł na wieczną wartę” albo „służbę”. Nikt nie ośmieli się powiedzieć: „wyciągnął kopyta”. – W mówieniu o zmarłym obowiązuje zasada: „Nic ponad dobro”, dlatego wspominając kogoś, nie przypominamy jego przewinień. Dla każdego z nas śmierć to ostatni etap życia. Dla wierzących to „przejście do domu Ojca”, wybawienie i ulga po cierpieniach. Dziś szaty kapłanów sprawujących liturgię pogrzebową mają kolor biały.
Mówić ich językiem
– Umieranie to ból totalny, obejmujący rozum, ciało i duszę – podkreślała dr Jadwiga Pyszkowska. – Mocno cierpią nawet chorzy po udarach, kiedy nie mogą tego zwerbalizować. Nasi pacjenci często milczą i mają pytające oczy. Lekarze i pielęgniarki, którzy, niestety, na uczelniach rzadko mają zajęcia przygotowujące do rozmów z chorymi w stanie krytycznym, też mają problemy z werbalizacją diagnozy i kontaktem z cierpiącym (ostatnio na kilku akademiach medycznych pojawiła się inicjatywa takich wykładów). – Czy mówić choremu, że to jedna z postaci raka, bo to daje nadzieję, czy że to guz złośliwy? – zastanawiała się lekarka. – Naszą powinnością jest prowadzenie chorego ku prawdzie, świadomemu, akceptowanemu odchodzeniu. – Dlatego trzeba być z odchodzącymi, słuchać ich i mówić ich językiem, a nie swoim własnym, przygotowanym na tę okazję – zwróciła uwagę Maja Jeżewska, psycholog z mysłowickiego hospicjum „Cordis”. – Rozmawiam z odchodzącymi dziećmi i dorosłymi. Trzeba zindywidualizować język. Jedni chcą mówić o śmierci poetycko, inni dosadnie, naturalistycznie. Wśród cnót w mówieniu o śmierci wymieniano język godny, życzliwy, spokojny, naturalny, pełen empatii. Wśród grzechów – potoczność, szorstkość, lakoniczność albo milczenie, schematyzm. Dla wierzących w tym krytycznym momencie żegnania się ze światem, czy żegnania odchodzących, ważna jest też rozmowa z Panem Bogiem, czyli modlitwa. Trzeba o niej delikatnie przypominać, towarzyszyć z nią cierpiącym i nie zostawiać ich samych już po przejściu „w drugą przestrzeń”. Ks. Krzysztof Tabath, wieloletni kapelan szpitala klinicznego w Katowicach-Ochojcu, opowiedział, jak został zatrzymany przez pielęgniarkę, która poinformowała go, żeby nie wchodził do sali szpitalnej, bo leży w niej zmarły. – On też potrzebuje modlitwy – odpowiedział.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych