Ks. Józef Wójcik, w rozmowie z Edwardem Kabieszem, opowiada, jak ukradł aresztowaną przez władze PRL peregrynującą po Polsce kopię jasnogórskiego obrazu.
Edward Kabiesz: Kiedy Ksiądz postanowił ukraść kopię cudownego obrazu Matki Boskiej z klasztoru na Jasnej Górze?
Ks. Józef Wójcik: – Byliśmy na wakacjach w Krynicy Górskiej z ks. Marianem Cukrowskim, z którym w parafii Najświętszej Maryi Panny w Radomiu pracowaliśmy jako wikariusze. Niedaleko Krynicy odbywała się peregrynacja obrazu Matki Boskiej. Bp Walenty Wójcik, który też tam spędzał wakacje, poprosił mnie, by zawieźć go na uroczystość. Wszystko odbywało się niezwykle pięknie. Ale zamiast obrazu wędrowały puste ramy. I tam właśnie zrodziła się myśl, że jak będzie peregrynacja w Radomiu, to zrobię wszystko, by znalazła się tam nie tylko pusta rama.
Kogo wciągnął Ksiądz w spisek?
– Na początku delikatnie porozmawiałem z proboszczem ks. Wojciechem Staromłyńskim. Powiedział, że byłaby to nadzwyczajna rzecz, jeżeli się uda. Wtajemniczył w sprawę swojego kolegę, ks. Siudka, który mieszkał na plebanii jako rezydent. I zaczęliśmy działać. Trzeba było powiadomić też górę, czyli księdza prymasa. Pojechałem do kard. Wyszyńskiego, który dobrze mnie znał jako sprawdzonego „recydywistę”, mającego na koncie 18 wyroków w walce o jedność Kościoła.
Przypuszczał Ksiądz, że prymas się zgodzi?
– Tak. Mówię mu, że mam taką nadzwyczajną sprawę. A on odpowiada: „No to mów, co cię gnębi”. I mówię, że wymyśliłem, by uwolnić obraz na naszą uroczystość. Prymas nie zabronił, nawet poparł ten pomysł. Ostrzegł tylko, że jeżeli się nie uda, to mogę na długo wylądować w więzieniu. Powiedział też, że władze wiedzą, jak bardzo mu zależy na obrazie i postawili warunki uwolnienia obrazu. Oczywiście były one nie do przyjęcia. Dlatego trzymają ten obraz jako zakładnika. Powiedziałem, że też się nie ugnę. Siedziałem dziesięć razy w więzieniu, mogę i dziesiąty dla Matki Bożej. „To spróbuj” – zachęcił prymas.
Jaki był plan akcji?
– Włączyliśmy w plan dwie siostry zakonne z Mariówki, s. Marię Kordos i s. Helenę Trętowską, która była kierowcą samochodu zgromadzenia. Potrzebowaliśmy nyski, a siostry taki samochód miały. Przed akcją wielokrotnie jeździliśmy na trasie Radom–Częstochowa, licząc czas przejazdu. Musieliśmy też wiedzieć, jak się zachować w czasie przejazdu. 3 maja 1972 r., w czasie uroczystości w klasztorze na Jasnej Górze, po obiedzie prymas zapytał: „Coś postanowił?”. Ja mówię: „Będę kradł”. A Prymas na to: „To ja już dzisiaj cię rozgrzeszam. Kogo powiadomiliście na Jasnej Górze”. Mówię, że nie wiem, kogo powiadomić. A Prymas: „Im mniej ludzi będzie wiedziało, tym większa szansa, że akcja się uda. Powiadomcie tylko generała”. O całej akcji wiedziało mało osób. Nawet mój biskup o tym nie wiedział.
Obraz został wyniesiony i przewieziony na plebanię w Radomiu. Nie obawialiście się rewizji?
– W tym czasie miały miejsce u nas misje, były tu tłumy ludzi. Przypuszczaliśmy, że nie odważą się w tych warunkach wejść do środka. Obraz trafił na plebanię 13 czerwca 1972 r., w uroczystość św. Antoniego, czyli święty nam pomógł. Do 18 czerwca, kiedy to wypadał początek peregrynacji w naszej diecezji, obraz pozostawał na plebanii. W piątek zostałem wezwany do prokuratury w sprawie kradzieży obrazu. Przesłuchiwano również siostry. Niczego się nie dowiedzieli.
Co działo się na Jasnej Górze po zabraniu obrazu?
– Tam nikt nie wiedział, co się stało z obrazem. Generał również, bo się z nim nie spotkałem. Kiedy do-wiedzieli się, że obrazu nie ma, pojechali do prymasa z pytaniem, co robić dalej. A prymas mówi: „Mieliście pilnować”. Wrócili do Częstochowy i zgłosili zaginięcie obrazu w prokuraturze.
W spektaklu Księdza gra Artur Żmijewski. Widział go Ksiądz na planie?
– Tak. Dobrze spisuje się w tej roli. Zresztą cała obsada jest doskonała.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Józef Wójcik, w rozmowie z Edwardem Kabieszem