Na ekranach kin straszy horror „Frontiere(s)”. Czy ta obrzydliwa produkcja przekracza granice dobrego smaku? Nie, bo już dawno zostały one przekroczone.
Lubimy się bać. Przynajmniej w kinie. Straszyli nas reżyserzy największej klasy: Hitchcock „Psychozą”, Stanley Kubrick „Lśnieniem” , Alejandro Amenábar „Innymi”. I straszyli skutecznie, mimo że z ekranu nie wylewały się na widza hektolitry krwi. Dzisiaj najczęściej straszą „Piły” i masakry w różnych odmianach. Na ekrany kin weszła masakra w wersji francuskiej.
Nie dla normalnych ludzi
Reklamowe slogany głoszą, że „to nie jest film dla normalnych ludzi”. I mają rację, chociaż należałoby się zastanowić, co rozumieją pod pojęciem „normalni ludzie”. Jeśli kupiony towar okaże się złej jakości, normalny człowiek zażąda od sprzedawcy zwrotu pieniędzy. Kupując bilet do kina, nie mamy takiej możliwości. A po obejrzeniu „Frontiere(s)” widz powinien otrzymać zwrot zainwestowanych w bilet środków. Dlaczego? Bo film straszy głupotą i udaje, że jest czymś więcej niż prymitywnym przedstawicielem swojego gatunku. A ma być horrorem politycznym. W sferze fabuły nie przynosi niespodzianki. Akcja rozgrywa się we Francji, w czasie wyborów prezydenckich. Do drugiej tury przechodzi kandydat prawicy, co wywołuje zamieszki na przedmieściach Paryża. Tłumi je brutalnie policja. Młodzi bandyci, zarówno emigranci, jak i Francuzi, wykorzystują chaos i organizują napad, a następnie zmierzają w stronę granicy, by ukryć się w Holandii. Złodzieje trafiają do podejrzanego hotelu gdzieś na pograniczu. Tam zostają kolejno zmasakrowani przez właścicieli hotelu, którzy okazują się kanibalami. Oglądamy okrutne sceny przedśmiertnych tortur, ofiary na hakach rzeźnickich, patroszenie okaleczonych ciał i w końcu przyjęcie, na którym podaje się ludzkie mięso. W tym i podobnych filmach sceny tortur i zabijania oddane z anatomiczną dokładnością są wartością samą w sobie. Bezsensowna fabuła jest pretekstem do erupcji swoistej pornografii przemocy.
Mamy swojego Busha
A teraz wspomniany wcześniej aspekt polityczny. „Mówiłem ci, że Francja była dziesięć lat za USA. No, ale teraz już to mamy. Mamy wreszcie i swojego Busha” – zwraca się do towarzysza podróży Tom, jeden z członków złodziejskiej szajki w czasie ucieczki z Paryża. Kilkakrotnie słuchamy radiowych doniesień na temat tego, co dzieje się w Paryżu. Kandydat prawicy, którym jest minister spraw wewnętrznych, obiecuje wyborcom bezpieczeństwo. Nietrudno się domyślić, że chodzi o ostatnie wybory we Francji. Będąca w ciąży dziewczyna jednego z bandytów obiecuje nienarodzonemu dziecku, że nie pozwoli mu żyć w więzieniu, jakim stanie się Francja po wyborach. Dlatego dokona aborcji. Kanibale, u których ostatecznie lądują złodzieje, to naziści. Głowa rodu okazuje się byłym hitlerowcem, co – jak można się domyślić z kontekstu – stawia go w szeregach prawicy. Określenia nazista i prawicowiec, według autora filmu, traktować można wymiennie. „Poza zrobieniem horroru, chciałem coś powiedzieć o aktualnej sytuacji we Francji. Chciałem w jakiś sposób wyrazić swoje zdanie na temat dość przerażającego ruchu prawicowego” – deklaruje reżyser w jednym z wywiadów. Rzeczywiście, można się przestraszyć. Kolejnego filmu.
Frontiere(s); reż. Xavier Gens, wyk.: Karina Testa, Aurélien Wiik, Patrick Ligardes, David Saracino, Francja/Szwajcaria 2007
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz