Jesteśmy przyzwyczajeni do dzienników podróży, życia. Ale dziennik umierania?
Już sama świadomość, że powierzono nam zapiski rejestrujące czyjeś odchodzenie, to zadanie, z którym trzeba się zmierzyć. Bo śmierć innych to też po trosze śmierć nasza. Dlatego książka Mój brat Pier Giorgio. Ostatnie dni Luciany Frassati, młodszej siostry Pier Giorgia, nazywanego włoskim Bratem Albertem, to lektura trudna i wymagająca. Zmuszająca do współuczestnictwa w agonii błogosławionego. Przejmują-cy zapis sześciu ostatnich dni jego życia.
Diagnozę postawiono dopiero przedostatniego dnia cierpień, kiedy Pier Giorgio nie mógł już podnieść się z łóżka. To był postępujący paraliż dziecięcy, czyli choroba Heinego-Mediny. Zaraził się nią, odwiedzając swoich „biednych” w Turynie. Jak się okazało, dotyka ona właśnie odpornych i silnych. Pierwszym jej symptomem był fakt, że Pier Giorgio nie wstał na codzienną poranną Mszę św. Potem do bólów mięśni doszedł paraliż narządów wewnętrznych, zanik odruchów, niemożność siedzenia oraz mówienia. Chorym opiekowała się głównie, podejrzewająca grypę, służąca Niemka, a on sam nie wołał bliskich o pomoc, ale pozostawał w agonii sam.
Ta książka wstrząsa i niemal fizycznie przenosi czytającego w tamte godziny. Dynamika, bezpośredniość i szczerość opisu odchodzenia niesamowicie oddziałuje na odbiorcę. Nikt nie może pozostać obojętny wobec heroizmu tamtego cichego umierania. Choć przecież podczas lektury zawsze stoimy „obok”, zajęci swoim życiem, tak jak rodzina Pier Giorgia zajęta była wtedy umieraniem babci chłopca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Książki - poleca Barbara Gruszka-Zych