Mord w katedrze” był reakcją ludzi teatru na stan wojenny. Gustaw Holoubek wraz z Jerzym Stanisławem Sitą złożył reżyserowi Jerzemu Jarockiemu propozycję wystawienia sztuki T.S. Eliota w Warszawie.
Aktor, który zagrał już w wielu przedstawieniach Jarockiego, tym razem wcielił się w postać głównego bohatera – Tomasza Becketa. Artyści wystąpili w warszawskiej katedrze św. Jana. Jak wspomina Jerzy Jarocki: „Dla Holoubka udało się pozyskać z Muzeum Archidiecezjalnego dwa oryginalne rekwizyty – prawie relikwie – infułę (na zdjęciu) i pastorał Prymasa Tysiąclecia”.
Równolegle odbywały się próby krakowskiego „Mordu w katedrze”. Możliwość wystawienia tego samego dzieła przez tego samego reżysera, gry „na dwie katedry”, była czymś niezwykłym w dziejach polskiego, a nawet europejskiego teatru. Premiera warszawska odbyła się 9 marca 1982 roku. Jerzy Jarocki pisał, iż nigdy dotąd nie udało mu się „zobaczyć, a przede wszystkim usłyszeć na żywo w kościele tak przejmującego, z takim żarem w sercu, z takim ogniem w oku wygłaszanego – kazania”.
Zdaniem Jarockiego, żaden ksiądz nie mówił z ambony tak przekonywająco jak właśnie Holoubek. Aktor wcielający się w rolę prymasa Becketa, patrząc w oczy znanym osobistościom ówczesnego życia politycznego, głosił: „Za każdą zbrodnię, wyzysk, krzywdę, świętokradztwo, za każde uciemiężenie i każdy błysk topora, ty zapłacisz i ty, i ty – kiedy nadejdzie pora.
Także i ty”. Towarzyszyła temu absolutna cisza i skupienie. Również kiedy Holoubek mówił: „(…) będziecie mieli niebawem nowego męczennika, a nie będzie on bodaj ostatnim”. Słowa Tomasza Becketa sprawdziły się dwa lata później, gdy oficerowie SB torturowali i zamordowali ks. J. Popiełuszkę.
Gustaw Holoubek mówił ze sceny rzeczy ważne, biorąc udział w wydarzeniach o znaczeniu nie tylko kulturalnym, ale i społecznym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Dariusz Domański