Rozmowa z Tomaszem Wiszniewskim, reżyserem film „Wszystko będzie dobrze”
Edward Kabiesz: Czy wierzy Pan w cuda?
Tomasz Wiszniewski: – Wierzę w cuda niespektakularne. Takie, które zdarzają się na co dzień. I dużo łatwiej zauważyć je ludziom wierzącym niż ateistom. Chociażby taki cud, że się codziennie budzimy.
Czy Pański film nie sugeruje czasem, że wiara w cuda jest jałowa?
– Jako osoba wierząca myślę, że cudem jest już sama szansa wyboru, którą daje nam Bóg. Szansa na odrodzenie, na nowe spojrzenie na nasze życie. Ci, którzy potrafią te możliwości wyboru wykorzystać, zauważą cuda. W takie cuda wierzę. One stają się w nas. Nie wierzę w cuda widowiskowe. Wierzę, że z Bogiem można rozmawiać, nawet się kłócić, jak bohaterowie Starego Testamentu, ale z Bogiem nie zawiera się układów. Nie wierzę w układy z Bogiem, ale w opiekę Boską.
Ale końcowa scena filmu jest niejednoznaczna.
– Moim zdaniem jest to moment, w którym wszyscy bohaterowie zaczynają wierzyć, że coś nad nimi jest. Proszę zauważyć, że w tym filmie wszyscy mimo upadków rosną. Cierpiąca matka, która nie zauważała troski syna, a nawet była w stosunku do niego agresywna, zaczyna patrzeć na niego z szacunkiem. Nie znała Pisma Świętego, a teraz zaczyna je czytać, odzyskuje wrażliwość. Staje się lepsza. Brat głównego bohatera, upośledzony Piotr, dotychczas komenderowany przez wszystkich, po raz pierwszy w życiu sam podejmuje decyzję. Z zahukanego chłopca staje się mężczyzną. Alkoholik dostrzega, że i on ma szansę. Jeżeli nie podejmie trudu opieki nad chłopcami, to zapije się na śmierć. Paweł zdaje sobie sprawę, że też ma szansę zdobycia dla siebie ojca, o którym wraz z Piotrem marzą. Wszystkie te zbiegające się w końcówce elementy pokazują, że niemożliwe jest możliwe. Ale tak naprawdę tylko od nas zależy, jakiego wyboru dokonamy. Bo Bóg dał nam ten wolny wybór.
Paweł naiwnie wierzy, że matka dzięki jego modlitwie zmartwychwstanie.
– Myślę, że po śmierci matki Paweł wierzy w ten cud z przerażenia. Nie każdy jest w stanie być Hiobem, nawet małym Hiobkiem. Utrata wiary jest rzeczą potworną. Żeby nie oszaleć, Paweł brnie w to, co jest zupełnie niemożliwe. Tak naprawdę jest to wołanie o to, by nie stracić wiary. Walka o to, by nie zwątpić.
Czy „Wszystko będzie dobrze” jest filmem religijnym?
– Moim zdaniem nie. Nie lubię określenia „film religijny”, bo dla mnie oznacza, że dyskusja toczy się o obyczajowości religijnej. A ja nie o tym opowiadam. To film o duchowości, co jest szerszym pojęciem. Najlepszym filmem tego rodzaju, jaki widziałem, był „Zły porucznik” Abla Ferrary. Był dla mnie wstrząsem.
Dlaczego wybrał Pan ten właśnie scenariusz?
– Nawróciłem się cztery lata temu. Gdyby nie to, pewnie bym tego scenariusza wcale nie zauważył. Rafał Szamburski, który przyniósł mi scenariusz, opowiadał, że gdy był w wieku Pawełka, jego ojciec umierał na zawał. Sam miał do obrobienia dosyć duże gospodarstwo. Robił to wszystko, modląc się jednocześnie o zdrowie dla ojca. Stąd zrodził się temat jego scenariusza. Wierzę, że jest to bardzo optymistyczny film. Nie cierpiętniczy.
Czy nawrócenie, o którym Pan mówił, było cudem?
– Zapewne tak. Gdyby w moim życiu coś się nie działo, może nie trafiłbym na pewnych ludzi właśnie w tym momencie. Boję się używać słowa cud. Dla mnie cudem jest rozpoznanie stawianych przez Boga wyborów. Cudem jest zauważenie możliwości tych wyborów i właściwe wybranie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz