Katohejterzy

Skala tego zjawiska jest zatrważająca. Owszem, z perspektywy całokształtu procesów społecznych stanowi ono po prostu integralną częścią narastającej fali internetowego chamstwa, zakamuflowanego okrucieństwa i przemocy psychicznej, z którymi świat wirtualny nie potrafi sobie poradzić. Zjawisko hejtu jest przecież powszechne – niezależnie od wieku, koloru skóry, poglądów czy miejsca zamieszkania. Jednak z chrześcijańskiej perspektywy jest ono tym bardziej dramatyczne, że biorą w nim aktywny udział także ci, którzy zaliczają się do uczniów Chrystusa. Trudno o większe antyświadectwo i rozdźwięk między wyznawaną wiarą a prozą życia.

Można mieć usta pełne biblijnych cytatów, biegać codziennie na Eucharystię i adorację, rozczytywać się w pobożnej lekturze, a popołudniami aktywnie działać w parafii. Cóż z tego, jeśli w międzyczasie lub wieczorem te same osoby potrafią w świecie mediów społecznościowych lub w komentarzach zamieszczanych na jednym czy drugim portalu zmieszać z wirtualnym błotem i wdeptać w internetową ziemię tych, których obsadzają w roli swych religijnych oponentów. I nie chodzi bynajmniej o innowierców. Przeciwnika znajdują w obrębie tego samego Kościoła katolickiego. Wystarczy, że ma od nich inną wrażliwość, inne poglądy, odmienne spojrzenie na dyskusyjne sprawy dotyczące wiary czy moralności – ba, czasami różni go tylko sposób modlitwy. To aż nadto, by w sercu wielu katolików obudziła się niechęć, wrogość, podejrzliwość, a ich świadomość zaczęła poszukiwać w zakamarkach pamięci łatek, które można mu przypiąć, czy schematów myślowych, w które można go zaszufladkować: liberał, modernista, heretyk, schizmatyk. Wtedy nie ma już miejsca na dialog. Zresztą dialog nigdy się nawet nie zaczął, a jeśli już, to pozorowany, z góry obliczony na bitewne starcie i pognębienie przeciwnika. To prawda, katohejterzy rzadziej w mediach przeklinają. Wypracowali jednak inne metody „dojeżdżania” bliźniego swego – oczywiście w imię jego opamiętania, nawrócenia i czystości wiary. Ich pałką jest często quasi-teologiczna nowomowa, której językowe wytwory w połączeniu z odpowiednią dawką złośliwości, półprawd, przeinaczeń i wycieczek ad personam potrafią zadać nie mniej bólu niż prymitywne obelgi. Zresztą, te w arsenale katolików hejtujących w internecie też się znajdują – często zaraz obok prób wzbudzania poczucia winy oskarżeniami o zdradę Chrystusa i Kościoła, ostrzegania przed piekłem, potępieniem lub syczącego „pomodlę się za ciebie”, gdy przeciwnik twardo obstaje przy swoim.

O czym świadczy zjawisko katolickich hejterów? Wniosków można by wyciągać wiele. Z pewnością jest to znak wiary niepogłębionej, oderwanej od życia, sprowadzonej często do rytualizmu i powierzchownych przejawów religijności, które nie wnoszą w postawę człowieka żadnej zmiany jakościowej, choć można je mnożyć ilościowo. Pozwalają one na rozszczepienie, a zarazem współistnienie w jednym podmiocie przeciwstawnych postaw, dają bowiem poczucie religijnej sprawiedliwości i jednocześnie nie prowadzą do autentycznego kontaktu z sobą. Ten brak wglądu w siebie, w świat własnych emocji, deficytów, psychicznych napięć, ukrytych konfliktów czy frustracji powoduje, że wiara odwraca się od miłości (daru z siebie) i zapomina o nadziei (perspektywie celu, do którego zmierza); staje się religijną ideologią – zewnętrzną nakładką na życie wewnętrznie skonfliktowane i dalekie od integracji, toczące się w permanentnym poczuciu zagrożenia i w stałej opozycji do czegoś niejasnego, zagrażającego i wciąż odradzającego się w nowej formie. To wiara, która potrafi wzruszać się pobożnymi melodiami, wzniosłym religijnym klimatem, czy pasją Jezusa na krzyżu, a jednocześnie krzyżować Go bez zahamowania w drugim człowieku, zupełnie nie empatyzując z jego emocjami. I nie chodzi bynajmniej o przejściową irytację, gdy kogoś ponoszą nerwy i w gniewie wypali coś, czego później żałuje. Internetowy katohejt jest o wiele bardziej złożony, kontrolowany i celowy. To neofaryzeizm, który pod różnymi postaciami jak chwast rozplenił się w Kościele i nie pozwoli łatwo się wykorzenić. Niestety, prawdopodobnie jeszcze długo będzie rósł wraz z nim – oby nie aż do żniw.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka