Analogie między Głosem w wietrze, pierwszym tomem trylogii Francine Rivers „Znamię lwa”, a „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza są oczywiste.
Amerykańska pisarka również osadziła swoją opowieść w realiach starożytnego Rzymu, ale w czasie nieco późniejszym niż w książce jej sławnego poprzednika, piszącego o prześladowaniu chrześcijan za panowania Nerona (54–68). Akcja „Głosu w wietrze” rozpoczyna się bowiem w roku 70 – roku zburzenia Jerozolimy przez wojska cesarza Tytusa.
Jak pamiętamy, główny wątek „Quo vadis” stanowi metamorfoza Marka Winicjusza pod wpływem miłości do chrześcijanki Ligii. W „Głosie w wietrze” również występuje Rzymianin Marek (Markus), ale to nie on jest głównym bohaterem utworu – jest nim chrześcijanka Hadassa, związana z poganinem Markusem dramatyczną miłością, wedle sprawdzonego schematu z rzymskiej powieści polskiego prozaika.
Analogie pomiędzy dziełami są oczywiste – „Głos w wietrze” jest prawie jak „Quo vadis”. Ale, jak wiemy z reklamy, „»prawie« robi dużą różnicę”. Powieść Rivers czyta się dobrze, ale nie tak dobrze jak naszego Noblisty. Nie jest to bynajmniej sprawa przekładu, a literackich możliwości autorki, której po prostu nie staje talentu na Sienkiewiczowską miarę.
Utwór Rivers nie jest (jak „Quo vadis”) „epopeją chrześcijańską” – jest wciągającą powieścią historyczną o pierwszych wyznawcach Chrystusa, starannie rekonstruującą realia epoki. A to już niemało! Albowiem tak jak trudno nakręcić wybitny film o starożytnym Rzymie po „Gladiatorze” Ridleya Scotta (o czym przekonał się boleśnie Jerzy Kawalerowicz), tak niesłychanie trudną sztuką jest napisać oryginalną powieść o początkach chrześcijaństwa po „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Książka - poleca Mariusz Solecki