Matteo Bondini inaczej niż inni telewizyjni detektywi nie nosi broni, nie używa też przemocy. I bez tego rozwiąże każdą kryminalną zagadkę. Jest księdzem, godnym następcą księdza Browna z opowiadań G.K. Chestertona.
W literaturze znaleźć można mnóstwo, mniej lub bardziej udanych, postaci detektywów w sutannach lub habitach. Galeria telewizyjnych duchownych detektywów nie jest aż tak liczna. Niegdyś popularność zyskał amerykański serial „Detektyw w sutannie”, produkowany na przełomie lat 80. i 90., ale swoistym fenomenem jest sympatia, jaką cieszy się we Włoszech i w całej Europie serial „Don Matteo”. Wcześniejsze odcinki pokazuje obecnie Telewizja Puls, a telewizja publiczna kończy prezentację czwartej serii. Na początku tego roku na mały ekran we Włoszech trafiła piąta, być może nieostatnia, seria przypadków księdza Matteo. Prawdopodobnie również i ona wkrótce trafi do Polski.
Św. Franciszek, wilk i filmowcy
Wszystko zaczęło się w Gubbio, średniowiecznym włoskim miasteczku, leżącym około 40 km od Asyżu, gdzie od roku 1998 powstają zdjęcia do serialu „Don Matteo”. Z Gubbio związana jest historia o krwiożerczym wilku, który dzięki św. Franciszkowi z Asyżu stał się łagodny jak baranek. To obecnie chyba najlepiej znane polskim telewidzom włoskie miasteczko. Jego rynek, ulice, kościół i komenda karabinierów stały się tłem wszystkich nakręconych do tej pory odcinków serialu. Zasługą realizatorów jest umiejętne wykorzystanie w filmowej fabule autentycznych walorów miasta, obfitującego w zabytki, które, podobnie jak odtwórca tytułowej roli, stało się gwiazdą serialu. „Don Matteo” wykreował nowy rodzaj telewizyjnej turystyki. Do miasta tłumnie zaczęli przybywać fani serialu z całych Włoch, by zdobyć autograf występujących w nim aktorów i na własne oczy zobaczyć realizację kolejnych scen. A dla mieszkańców miasta czymś zwyczajnym stał się już widok jadącego na rowerze krętymi uliczkami przebranego w sutannę Terence’a Hilla, za którym podążają wydający polecenia reżyser i filmowa ekipa.
Z siodła na plebanię
Prócz scenariusza o sukcesie serialu decyduje zwykle trafiona obsada głównej roli. Producenci filmu zaryzykowali i rolę tytułową zaproponowali 60-letniemu wtedy Terence’owi Hillowi, najsłynniejszemu gwiazdorowi produkowanych kiedyś masowo we Włoszech spaghetti-westernów. Hill cieszył się we Włoszech popularnością równą amerykańskiemu gwiazdorowi. Zresztą sam po ślubie z Amerykanką zamieszkał w USA. W 1990 roku rodzina przeżyła wielką tragedię, kiedy w wypadku motocyklowym zginął ich 16-letni syn.
Wbrew z angielska brzmiącemu nazwisku aktor pochodzi z włosko-niemieckiej rodziny i naprawdę nazywa się Mario Girotti. W filmach zaczął występować w wieku 12 lat, zagrał w wielu, ale zwrócił na siebie uwagę drugoplanową rolą w „Lamparcie” Viscontiego. Sukces sprawił, że rzucił uniwersyteckie studia i całkowicie poświęcił się aktorstwu. Westernowa kariera Hilla zaczęła się od występów w adaptacjach powieści Karola Maya, realizowanych przez niemieckich producentów. Stamtąd pod koniec lat 60. przeniósł się na plan włoskich westernów, najczęściej o charakterze komediowym. Wraz z Budem Spencerem stworzyli parę zabijaków z Dzikiego Zachodu. Nie były to produkcje wysokiego lotu, ale cieszyły się sympatią włoskiej publiczności. W 1984 roku zrealizował remake filmu „Don Camillo”, opartego na powieści Giovanni Guareschiego, występując w podwójnej roli – reżysera i odtwórcy postaci tytułowej. Propozycję producentów serialu Don Matteo przyjął od razu i, jak się okazało, była to decyzja korzystna dla obu stron.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz