Mówiący o powstaniu warszawskim film „Kanał” Andrzeja Wajdy został nakręcony pół wieku temu, a wciąż budzi emocje, podobnie jak samo powstanie. Dlaczego teraz polskie kino nie dostrzega historii?
Śmierć 200 tys. ludzi, w większości cywilów, i jedyna taka w dziejach najnowszych zagłada wielkiego miasta wywoływała i wywołuje skrajne często oceny. „Kanał” wszedł na ekrany w określonej sytuacji historycznej, w krótkim momencie, kiedy rozluźniono na chwilę więzy krępujące życie artystyczne w Polsce. Film ten i teraz ogląda się ze ściśniętym sercem.
Z jednej strony „Kanał” jest obrazem niezwykle realistycznym w przedstawieniu gehenny powstańców, próbujących przedostać się podziemnymi kanałami z Mokotowa do Śródmieścia, z drugiej to dzieło nasycone symboliką, działające na emocje. Wiele scen z filmu odnosiło się do wydarzeń i postaci mających pierwowzór w rzeczywistości, jak chociażby ta, w której jeden z powstańców, postradawszy zmysły, ginie w plątaninie kanałów. W swojej monografii „Mokotów 1944” Lesław Bartelski pisze o Gustawie Kryńskim, operatorze filmowym, który „dostał ataku szału i zaczął biegać po kanałach z potwornym wyciem. Padł później w śmierdzącą ciecz, nie dając znaku życia”. Wajdzie, mimo oczywistych ograniczeń, jakie narzucano wówczas twórczości artystycznej, udało się powiedzieć o powstaniu przynajmniej część prawdy, o której w tym czasie nie mogli pisać otwarcie historycy. A więc o tym, że była to walka skazana od początku na przegraną, walka toczona w samotności, co było wynikiem postawy Stalina. „Wiedziałem, że warunkiem powstania filmu jest właściwie ukrycie tej prawdy możliwie głęboko pod ludzkim dramatem powstańców...” – pisał później reżyser. Teraz tej prawdy ukrywać już nie trzeba. Filmów o powstaniu jednak się nie kręci…
Konkurs dobry na wszystko
Film Wajdy powstał dokładnie 50 lat temu. Jednak mimo że wiedza na temat powstania warszawskiego wzbogaciła się ogromnie, a dyskusja o nim toczy się otwarcie, kinematografia polska nie stworzyła już żadnego znaczącego dzieła podejmującego ten temat. Dlaczego? Czy wynika to z przekonania, że powstanie nie jest w stanie zainteresować młodego widza? To dobitny przykład ogólniejszej tendencji w polskim kinie, jaką jest kompletny uwiąd tematyki historycznej. Na skandal zakrawa fakt, że od roku 1989, kiedy można pisać i mówić bez cenzury, z wyjątkiem komercyjnych pewniaków, czyli kilku ekranizacji lektur szkolnych, powstało tak niewiele znaczących tytułów o naszych bliższych czy dalszych dziejach. Wytworzyła się w tym miejscu swoista biała plama. Film o powstaniu warszawskim prawdopodobnie jednak zostanie zrealizowany. Polski Instytut Sztuki Filmowej rozpisał konkurs na scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego i dokumentalnego na ten temat. Ilość prac, jaka wpłynęła, przeszła najśmielsze oczekiwania. Nadesłano 62 scenariusze na film fabularny i 15 na dokumentalny.
Mniej białych plam?
Powstanie warszawskie doczeka się więc znaczącego – miejmy nadzieję – filmu. Jedna jaskółka wiosny jednak nie czyni, bo inne tematy historyczne leżą odłogiem. Trudno organizować nieustannie kolejne konkursy. Nie chce się wierzyć, że do tej pory polskiej kinematografii i telewizji nie było stać na samodzielną realizację filmu czy serialu o Janie Pawle II. W ubiegłym roku zmienił się sposób pozyskiwania funduszy dla polskiej kinematografii, co sprawiło, że PISF dysponuje środkami, o jakich filmowcy mogli wcześniej tylko marzyć. Nie zmienia to oczywiście faktu, że jedna kosztowna zachodnia superprodukcja pochłonęłaby całość tych pieniędzy. Pamiętać jednak należy, że Instytut zapewnia tylko część budżetu powstających filmów, czy projektów filmowych, resztę producenci muszą pozyskiwać z innych źródeł.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz