Jeden za drugim na ekrany kin wchodzą nowe filmy o Janie Pawle II. Nie ma w tym nic dziwnego. Zaskakuje raczej to, że są to dzieła tylko zagranicznych producentów, a wkład Polski w realizację bywa czasem nawet… szkodliwy.
Film „Jan Paweł II” Johna Kenta Harrisona został nakręcony dla telewizji. Już w zeszłym roku widzieli go telewidzowie amerykańscy i włoscy. Polacy, co zakrawa na skandal, podobnie jak to było w przypadku filmu „Karol. Opowieść o człowieku, który został Papieżem”, nie zobaczą go jeszcze długo.
W naszych kinach oglądamy bowiem wersję filmu skróconą do dwóch godzin. W pierwszej części filmu, przedstawiającej życie Karola Wojtyły do chwili wyboru na papieża, wycięto około 40 minut. Sprawiło to, że widz ma do czynienia z kalejdoskopem chronologicznie poskładanych obrazków. Dopiero w drugiej części, o wiele mniej pokiereszowanej, film staje się naprawdę interesujący, a chwilami przejmujący. To już prawdopodobnie zasługa amerykańskich twórców, którym nie zaszkodziły ingerencje strony polskiej, ochoczo wymachującej nożyczkami.
Trudno tak naprawdę oceniać film, który powstał niejako z innego filmu, ale nawet w tej zubożonej wersji widać, że jego mocną stroną jest obsada głównych ról. Cary Elwes zagrał Karola Wojtyłę naturalnie i z wyczuciem, a Jon Voight jako Jan Paweł II stworzył kreację wstrząsającą, jedną z najlepszych w swojej karierze.
Nietrudno oczywiście odgadnąć motywy, jakie kryją się za niespotykanymi za granicą, a nagminnymi u nas decyzjami wprowadzenia kalekich wersji filmu do kin. Telewizja publiczna, podobnie jak wcześniej TVN, chce po prostu wyciągnąć od widza, który nie będzie chciał czekać miesiącami na emisję telewizyjną, trochę pieniędzy. Mniej dziwi postawa TVN, telewizji w końcu komercyjnej, niż pazerność publicznej, mającej przecież wypełniać określoną misję.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz