Benedykt XVI odszedł otoczony modlitwą. Umierał spokojnie, agonia nie trwała długo. O odchodzeniu papieża emeryta opowiadał w Radiu Watykańskim jego wieloletni sekretarz abp Georg Gänswein. Beata Zajączkowska spisała jego wspomnienia. „Abp Gänswein opowiada, że w ostatnim czasie modlitwy poranne odmawiali przy łóżku papieża. Tak też było ostatniego dnia. – Powiedziałem: ‘Zróbmy tak jak wczoraj: ja modlę się głośno, a Ojciec Święty włączy się duchowo’. Nie było już możliwe, aby modlił się na głos, był naprawdę zmęczony, ciężko oddychał. Otworzył lekko oczy – zrozumiał pytanie – i dał znak głową, że się zgadza. Więc zacząłem – wspomina. W ostatnim dniu roku około godz. 8 rano papież zaczął coraz ciężej oddychać. Dwóch czuwających przy nim lekarzy powiedziało: ‘Obawiamy się, że teraz nadejdzie czas, kiedy będzie musiał stoczyć swoją ostatnią walkę na ziemi’”.
W nowym wydaniu również:
To wielka łaska móc zamknąć swoje życie słowami: „Jezu, kocham Cię”, tak jak zrobił to Benedykt XVI lub św. Jan Paweł II, który na łożu śmierci szeptał: „Pozwólcie mi odejść do Pana”. Wielu papieży, odchodząc, potwierdziło, że żyli tym, co głosili. O ostatnich chwilach głów Kościoła pisze Franciszek Kucharczak. „Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku hiszpański kardynał Eduardo Martinez Somalo, pełniący funkcję kamerlinga, wszedł w asyście halabardników z Gwardii Szwajcarskiej do apartamentów papieskich. Zdjął chustę z twarzy zmarłego papieża i trzykrotnie zawołał: ‘Carolus!’. Następnie zdjął z jego dłoni pierścień Rybaka i zwracając się do obecnych przy łożu śmierci, oznajmił: ‘Vere papa mortuus est’ (Zaprawdę papież umarł)” – pisze autor.
Judaizm nie jest dziś monolitem, jednak jego rdzeń pozostaje niezmienny: Bóg, Opoka Izraela – pisze Franciszek Kucharczak, opisując różne prądy współczesnego judaizmu. „Warto tu zauważyć, że konfrontacja judaizmu z prądami laicyzacyjnymi nie jest czymś nowym. Już w XIX w. niektórzy Żydzi ulegali fascynacji socjalizmem i marksizmem, które stanowiły dla nich nową formę mesjanizmu. A można sięgnąć też dużo głębiej, bo aż do Starego Testamentu, który jest w istocie historią wierności Boga i niewierności człowieka. Lud Izraela na przemian zdradza Jahwe i do Niego powraca. I to ciągnie się przez wszystkie wieki, a w tej historii odnajdujemy siebie również my, chrześcijanie. Wyrastając z tradycji Starego Testamentu, widzimy, jak wypełnia się ona w Nowym Testamencie, a jednak wspólnie z Żydami doświadczamy dramatu ludzkiej niewierności. Możemy także budować się świadectwem wierzących Żydów. Niezależnie od wszelkich zawiłości, Bóg pozostaje wierny swojej decyzji – nasi starsi bracia pozostają narodem wybranym” – podkreśla autor.
O Bożych szaleńcach wierzących w jedność chrześcijan, mitycznej historii Lutra i „podbieraniu” sobie wyznawców w rozmowie z Jackiem Dziedziną mówi dr hab. Jerzy Sojka, teolog luterański, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. „Gdy patrzę na różne spory w moim Kościele, który w Polsce nie jest przecież liczny, widzę, jak często brakuje nam zrozumienia dla innej wrażliwości, dla ludzi, którzy wychowali się w innym kontekście historycznym. Natomiast patrząc globalnie, jako luteranie mamy dużo szczęścia pod jednym względem: w 1958 roku w Minneapolis w USA na zgromadzeniu Światowej Federacji Luterańskiej po raz pierwszy na poważnie zaczęliśmy dyskutować o tym, czym właściwie jest jedność. A to były czasy, gdy luteranie z całego świata nie potrafili razem przystąpić do Stołu Pańskiego! Potrzebowaliśmy kolejnych 30 lat, żeby z tego wybrnąć. I właśnie w Minneapolis odkryliśmy, że na gruncie naszej tożsamości wyznaniowej pytanie o jedność Kościoła ma dokładnie taką samą odpowiedź niezależnie od tego, czy pytamy o jedność z innymi luteranami, z innymi protestantami, czy mówimy o jedności z katolikami i prawosławnymi. Zgadzam się z panem, że problemy z ekumenizmem to często kwestia naszych wewnętrznych problemów z byciem chrześcijanami” – mówi dr Sojka.
„Gdzie człowiek spotyka Boga, tam samo słowo już nie wystarcza” – pisał kard. Joseph Ratzinger, ucząc, że naszym zadaniem jest odkrycie i wyśpiewanie zapisanego we wszechświecie hymnu uwielbienia. Chyba żaden współczesny teolog nie podkreślał tak mocno roli muzyki w zbawianiu świata. Szymon Babuchowski opowiada o muzycznej pasji zmarłego papieża. „Krótko po święceniach kapłańskich, na początku lat 50. ubiegłego wieku, ks. Joseph Ratzinger kupił fortepian. Nie był to żaden markowy instrument, ale prezentował się ładnie i grał bez zarzutu. Ten sam fortepian towarzyszył później Benedyktowi XVI w Watykanie, gdy był już papieżem. ‘(...) kiedy ostatnio byłem w Rzymie z chórem katedralnym, wieko fortepianu było otwarte, a na pulpicie leżały sonaty Mozarta. Brat wie, że jego gra nie jest na wysokim poziomie, ale sprawia mu to przyjemność. A jego pragnienie muzykowania wciąż znajduje swoje najpiękniejsze ujście właśnie w Mozarcie’ – wspominał ks. Georg Ratzinger, brat Benedykta XVI. Według portalu Vatican Insider muzykę Mozarta papież miał grać również w owo niedzielne popołudnie 24 kwietnia 2005 r., kiedy po inauguracji pontyfikatu wrócił do swojego starego mieszkania, by spotkać się z bratem” – przypomina Szymon Babuchowski.
O przyczynach braku wiary u młodzieży w rozmowie z Jakubem Jałowiczorem mówi prof. Kaja Kaźmierska, socjolog. „Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że zabrakło refleksji i pokory. Postrzegaliśmy siebie – księża i wierni – jako społeczeństwo silne wiarą i religijnością, której nic nie może zagrozić. Tymczasem, nieco upraszczając, to, co w PRL-u trzymało ludzi w Kościele, oparte było w dużej mierze na katolicyzmie tradycyjnym – wyraźny podział na prezbiterów i Lud Boży, który siedzi i słucha księży, a ci jako kapłani mają niekwestionowany autorytet. Towarzyszyło temu duże przyzwyczajenie do tradycyjnych form pobożności. Wtedy to wystarczało – wiarę dosłownie dziedziczono, tradycja była wystarczającą ramą, nie trzeba było jakoś szczególnie pracować nad swoją wiarą. Oczywiście nie można oceniać, czy ktoś jest mniej, czy bardziej wierzący, ale są pewne wskaźniki określające, na czym wiara jest zbudowana. One pokazywały, że jeśli zabraknie komponentu tradycji, ludzie stracą motywację do łączenia religii z wiarą, a potem stracą wiarę” – mówi prof. Kaźmierska.