Anna Stretowicz-Garbolińska, „Łańcuch wiary”, przeł. Lucyna Słup, wstęp. Józef Augustyn SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2005.
Od czasów Rewolucji Październikowej miliony ludzi pod bolszewickim i sowieckim terrorem były zmuszane do porzucenia wiary. Likwidacja świątyń i duchowieństwa na Ukrainie, podobnie jak w całym Związku Radzieckim, połączona była z brutalnym ingerowaniem w życie religijne ludzi i krwawymi prześladowaniami. Istniała jednak wielka rzesza bezimiennych, którzy wiarę zachowali, pielęgnowali i przekazali młodszym.
Po latach otrzymaliśmy przejmujące świadectwo o wierze. Odziedziczonej, zahartowanej i żywej. Wraz z tym dobrem przetrwało imię babci Honoraty z Jarmoliniec na Ukrainie – niepiśmiennej staruszki, która... czytała pięknie po polsku. Jej wnuczka Anna Stretowicz-Garbolińska, psychiatra z Kijowa, własne wspomnienia wzbogaciła opowieściami babci i matki. Książka nosi tytuł Łańcuch wiary.
Mała Anna otrzymała od babci Honoraty elementarz wiary w sposób najzupełniej naturalny. Babcia bowiem, jak pisze Anna, „oddychała Ewangelią”, żyła nią na co dzień. Pewnie nie znała pojęcia „cnót kardynalnych”, a przecież jej wiara była zespolona z nadzieją i miłością. Pośród trudnych doświadczeń babci, matki i wnuczki trwa zawierzenie w moc modlitwy. Anna dostrzega i przyjmuje w swoim życiu cuda.
Tę prawdę ilustrują liczne epizody z jej życia. Latem 1941 roku czteroletnia Anna i jej matka zostały ewakuowane do Uzbekistanu. Jechały długim pociągiem. Na którymś przystanku w stepie dziewczynka zagapiła się, a pociąg ruszył. Pozostanie w tej pustce oznaczało śmierć. Annę w ostatniej chwili uratowała nieznana kobieta.
W pustynnym Uzbekistanie matka pracowała w jednym z „rajskich ogrodów” oazy. W brygadzie nie było innych dzieci, Annie musiało wystarczyć towarzystwo psów. Szła więc na piaszczyste, nagrzane słońcem wydmy i turlała się z nich. Roiło się tam od skorpionów. „Nigdy żaden z nich mnie nie ukąsił. Cud? Oczywiście, że cud. I nikt mnie nie przekona, że tak nie było”. W tym czasie w opustoszałym domku na Ukrainie modliła się nieustannie babcia Honorata.
Także życiu Anny towarzyszyć będzie coraz głębsza modlitwa. Szczególnie poruszający jest fragment opowiadający o kontemplacji Chrystusa Ukrzyżowanego. „...Nie mogłam sobie przypomnieć, skąd znam oczy i spojrzenie Jezusa. I nagle jak błysk pojawiła się myśl: takie właśnie były oczy spotykanych w dzieciństwie księży, którzy przeszli przez łagry i zsyłki. To w ich oczach odbijało się równocześnie cierpienie i współczucie, ból i miłość, straszliwe upokorzenie i miłosierdzie”.
Anna miała nieraz okazję dać świadectwo obecności Boga w swoim życiu. Czuła też nieustanną Jego opiekę nad sobą. Dzisiaj sama jest babcią. Stara się być blisko swoich wnuków. W ich pokoju wisi ikona odziedziczona jeszcze po babci Honoracie. I jest nadzieja.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ewa Babuchowska