Trzymam w ręku przedmiot piękny z każdej strony. Twarda oprawa w kolorze matowego srebra, papier najwyższej klasy i reprodukcje niezwykłych fresków Michała Świdra sprawiają, że już samo wertowanie książki jest przyjemnością. A przecież to dopiero preludium do tego, co czeka nas, gdy wnikniemy w głąb poematu.
Imago mundi Wojciecha Wencla to utwór skomponowany z wielką precyzją. Wszystko jest w nim jak w zegarku: dwanaście pieśni pisanych trzynastozgłoskowcem, każda złożona z pięciu dwunastowersowych strof. Pomyliłby się jednak ten, kto sądziłby, że świat opisany w poemacie jest światem uładzonym, sztucznie dopasowanym do potrzeb wersyfikacji. Mamy tu do czynienia z dramatyczną opowieścią o niszczącej sile grzechu (choć to nie jedyny temat tej opowieści).
Zastanawiające, że poeta zachowuje harmonię języka także tam, gdzie w życie wkrada się chaos. Są takie pieśni, w których bohater nie widzi dla siebie nadziei – grozą napełniają obrazy odhumanizowanego miasta, laickiej Szwecji czy przypominającego Auschwitz szpitala psychiatrycznego. Przy czym zło nie jest tu tylko czynnikiem zewnętrznym, ale pejzaż stanowi odbicie duszy podmiotu: „pustka jest nasza przywieziona z domu/ przegląda się jedynie w mroźnym kraj-obrazie”. A jednak włączenie tych fragmentów w całość poematu sprawia, że czytelnik może spojrzeć na nie także z innej perspektywy – dostrzega w nich część Bożego planu. Bowiem od początku świata jesteśmy nerwem w oku Opatrzności: „jeśli istniał Chrystus to wszystko istniało/ tam nad bezkresną tonią w godzinie stworzenia:/ wina i odkupienie Auschwitz i Sao Paulo/ trwały w jakimś przedziwnym augustyńskim »teraz«” („Pieśń pierwsza: Stworzenie świata”).
Paradoksalnie punktem zwrotnym w całej historii okazuje się ten fragment, w którym bohater sięga dna („Pieśń ósma: Śnieg”). Łączy się to bowiem z odkryciem prawdy o sobie: „więc żeby dotknąć nieba trzeba zejść do piekła/ i żeby się odnaleźć trzeba się pogubić/ odchodzą warstwy szminki z chorego ciemienia/ i pękają na twarzy pudrowane strupy”. Dopiero kiedy dostrzeżemy własną bezradność, możemy się dać poprowadzić Chrystusowi. Ocalenie przychodzi delikatnie – w poemacie jest zwiastowane przez piękny obraz śniegu, oczyszczającego powieki z „resztek makeup’u i ropy” (użyte w pieśni określenie „wszechmogący śnieg” brzmi trochę jak „wszechmogący Bóg”).
To miłość ocala: przez Słowo Boże, wspólnotę, rodzinę – obecność tych osobistych wątków sprawia, że trudno czytać „Imago mundi” bez wzruszenia. Ocalenie przynosi także sama poezja, bo przecież „poezja to forma miłości”. „Ta sama wieczna miłość wszystkie pieśni śpiewa” – pisze autor. Czytając poemat Wojciecha Wencla, słyszymy ten śpiew.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski