"Kod Leonarda da Vinci" to książka, która zdobyła dużą popularność. Tymczasem sensacyjne „odkrycia” autora są sprzeczne nie tylko z wiarą chrześcijańską, ale także z nauką i zdrowym rozsądkiem.
Czy można poważnie traktować książkę, w której pisze się, że Jezus był zwykłym człowiekiem, a jego boskość „przegłosował” dopiero sobór nicejski w 325 r., że był mężem Marii Magdaleny, której powierzył kierowanie Kościołem, że centrum Kościoła miała być „sakralność żeńska”, że Kościół utrzymuje to wszystko w tajemnicy, nawet za cenę zbrodni, której narzędziem jest Opus Dei? Te niewiarygodne bzdury wypełniają powieść sensacyjną Dona Browna „Kod Leonarda da Vinci”.
Książka stała się bestsellerem wydawniczym. Sprzedano jej już około 8 milionów egzemplarzy, przetłumaczono ją na ponad 40 języków. Po Europie jeżdżą turyści szukający miejsc opisanych przez autora.
Czerpanie przez Browna całymi garściami nawet nie ze starożytnych heretyckich pism gnostyckich, ale ze współczesnych popłuczyn po nich, podawanie za dobrą monetę sfałszowanych w latach 50. ub. wieku dokumentów świadczących o rzekomo dawnej genealogii tzw. Zakonu Syjonu, wpisuje jego książkę w stary nurt antykatolickiej „czarnej legendy”, w nurt bzdur o papieżycy Joannie, o fałszowaniu Pisma Świętego. Nic więc dziwnego, że większość poważnych gazet i czasopism opublikowała bardzo krytyczne recenzje książki Browna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bogdan Gancarz