Mają pogruchotane życie przez tych, którzy powinni byli je chronić. W Nierodzimiu próbują je poskładać. Wracają do życia.
Wychowywane przez podwórko, przez rodziców alkoholików, bardzo zaniedbane, maltretowane, chore, bywa, że wykorzystywane seksualnie trafiają do ośrodka Caritas Archidiecezji Katowickiej „Święta Rodzina” w Ustroniu-Nierodzimiu. Nie radzą sobie z emocjami. Kilka ma ślady samookaleczeń na rękach i nogach. Odreagowywały stres albo cięły się dla szpanu. Pochodzą z trzech miast Górnego Śląska. Pijący rodzice nie potrafili zadbać ani o siebie, ani przede wszystkim o nie. Czasem bywało dokładnie odwrotnie. Same musiały zapewnić byt rodzinie i zdobywać pieniądze na alkohol. Niektóre żebrały, kradły, prostytuowały się. Rodzice w alkoholu topili swoją niezaradność albo byli niezaradni, bo pili. Zamknięte koło.
Na dnie
W domu Eli [imię zmienione – przyp. J.D.] rodzice pili na zmianę: kiedy matka była trzeźwa, ojciec pił; kiedy on trzeźwiał, piła matka. Zapominali, że trzeba nakarmić dzieci. Gdy Ela była w domu, sama próbowała gotować dla młodszego rodzeństwa. – Nie powiem, ile wtedy garnków spaliłam, ale miałam dopiero 11 lat – mówi. Gdy ojciec trzeźwiał, szukał dzieciom różnych zajęć. – Kiedyś przez pół dnia szorowałam kratkę wentylacyjną w drzwiach do łazienki – wspomina. Starszy brat powoli szedł śladami rodziców. To on pokazał siostrze rzeczywistość alkoholowych libacji, wprowadził w podejrzane towarzystwo. Kilkunastoletnia dziewczyna zobaczyła, jak wygląda świat widziany przez dno butelki. Czasem pili w domach, czasem w pobliskim lesie. – Wtedy spróbowałam praktycznie wszystkiego. Jak na ten wiek, to było totalne dno – opowiada. W końcu trafiła pod nadzór kuratora, a on skierował ją do ośrodka Caritas w Nierodzimiu.
Kierunek: Ustroń
Dom „Święta Rodzina” istnieje tam od 1991 roku. Stworzyły go dwie kobiety: Anna Wawrzyczek i Barbara Dyjas. Poznały się na letnich koloniach organizowanych przez Caritas Archidiecezji Katowickiej. Opiekowały się dziewczynami z siódmych i ósmych klas. Słuchały ich opowieści o tym, jak trudno żyć, kiedy nie ma się oparcia w domu rodzinnym. Uświadomiły sobie, że dwutygodniowe kolonie nie wystarczą, żeby wyrwać dzieci z chorego środowiska, nauczyć, że życie w alkoholowym zamroczeniu nie jest normą. Podczas rozmów w letnie wieczory zrodził się pomysł utworzenia domu, do którego mogłyby trafiać dziewczyny z trudnych środowisk. Domu, który chroniłby je przed destrukcyjnym wpływem rodziców – alkoholików i ulicy, która je do tej pory wychowywała. Postanowiły spróbować.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jan Drzymała