Czy można organizować pielgrzymki do Medjugorie, które tylko w ubiegłym roku przeżyło najazd 2 milionów ludzi?
O ukrytej w górach Hercegowiny, zabitej dechami wiosce nie usłyszałby nikt. Gdyby nie jedno wydarzenie. 24 czerwca 1981 r. kilkoro dzieci ujrzało na wzgórzu Podbrdo postać kobiety. Gospa (po chorwacku Pani) przedstawiła im się: „Kralica Mira” (Królowa Pokoju). Ludzie przypomnieli sobie ten zwrot, gdy dokładnie w 10. rocznicę objawień Słowenia ogłosiła niepodległość, co dało początek krwawej wojnie na Bałkanach. O Medjugorie zrobiło się głośno. Media relacjonowały nieprawdopodobne historie o tym, że tuż przed wioską zatrzymał się serbski front, jej mieszkańcy wysłani na wojnę wracali cali i zdrowi, kilka bomb rzuconych na osadę nie wybuchło, a piloci, którzy mieli zbombardować kościół św. Jakuba, tonęli w chmurach. Przez całą wojnę zgromadzeni w kościele Chorwaci modlili się za muzułmanów i Serbów. Wojna się skończyła. Tymczasem objawienia – wedle słów wizjonerów – trwały i trwały, sprawiając coraz większy kłopot teologom. Do Bośni i Hercegowiny waliły coraz większe tłumy. Pielgrzymów liczono w milionach. Tylko w 2008 r. wioskę odwiedziły 2 mln osób ze wszystkich stron świata (w tym 35 tys. kapłanów). Dwa miesiące temu, w sierpniu br., rozdano tu 283 tys. Komunii, a przy ołtarzu Mszę celebrowało średnio 222 kapłanów dziennie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz