Pietro umierał. – Przygotujcie się na jego odejście. Módlcie się za wstawiennictwem rodziców Małej Tereski. Pochowali czworo z dziewięciorga dzieci – zachęcał rodziców noworodka ksiądz. Rozpoczęli szturm do nieba. Dziecko… wyzdrowiało.
Zelia i Ludwik Martin to kolejna para małżeńska, która trafiła właśnie na ołtarze. – Rodzice Teresy z Lisieux mieli być beatyfikowani jako pierwsi, ale w tych rodzinnych zawodach wyprzedziło ich małżeństwo Quattrocchi – śmieje się ks. Teodor Suchoń, proboszcz z Chwałowic. Niebawem sprowadzi do swej parafii relikwie błogosławionych rodziców Małej Tereski. O rodzinie Martin może opowiadać godzinami: – Wracając z kościoła, Ludwik Martin zauważył na drodze biedaka. „Zapraszam do siebie” – wskazał dom ręką. Weszli do środka. Ludwik nakarmił przybysza, ubrał go w porządne ciuchy, a gdy gość wychodził, zaproponował coś nieprawdopodobnego: „Proszę nas pobłogosławić”. Zdumiony żebrak pobłogosławił rodzinę Martin. „W czasie spacerów tatuś lubił dawać mi pieniążki, abym zanosiła je spotkanym ubogim” – notowała po latach Tereska.
Prosto z mostu
Poznali się na moście w Alencon. Zelia mijała starszego od niej mężczyznę, a jej serce niespodziewanie mocniej zabiło. Odwróciła głowę. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała w sercu. Pobrali się po trzech miesiącach, 13 lipca, dokładnie 150 lat temu… o północy! – To nie jakaś fanaberia. To raczej znak, że bardzo mocno weszli w misterium dwu nocy Jezusa: w noc jego narodzin i śmierci – wyjaśnia ks. Suchoń. Byli szczęśliwym małżeństwem. On, ceniony jubiler i zegarmistrz, ona prowadząca z powodzeniem spory zakład koronczarski. Powodziło im się nieźle. Stać ich było na długie zagraniczne wojaże. „Mąż mój to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała zachwycona Zelia. Nie byli dewotami. Modlitwa w ich domu była czymś naturalnym jak oddech. – Kard. Martins w Lisieux powiedział genialne zdanie: „Zanim spojrzeli sobie w oczy, długo wpatrywali się w twarz Chrystusa”. To nie tylko metafora. To konkret – zapala się ks. Suchoń. Wcześniej Martinowie pragnęli żyć za murami klasztorów. Nie zostali mnichami, ale ich dzieci wybrały drogę zakonną. Tęsknota wyssana z mlekiem matki? Patrząc na twarze świętych, myślimy czasami: to giganci ducha, supermani wiary. Tymczasem małżeństwo Martinów było niezwykle kruche, delikatne, podatne na zranienia.
Bardzo ciemna dolina
Spośród dziewięciorga dzieci aż czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Po śmierci jednej z córek Zelia pisała: „Jestem w rozpaczy. Chciałabym również umrzeć!”. Ludwik Martin przeżył żonę o kilkanaście lat. Później sam poważnie zachorował. Bez słowa wychodził z domu i szedł przed siebie. Czy to objawy choroby Alzheimera czy poważniejsza choroba psychiczna? Nie wiemy. Wiemy jedno: niesamowicie cierpiał. Narażał się na nieustanne kpiny. – Dziś wielu drwi z ludzi chorych psychicznie, a co dopiero 150 lat temu! – opowiada ks. Suchoń. – Twarz Ludwika wykrzywiał grymas bólu. Szedł po omacku w bardzo ciemnej nocy. Mała Tereska wspominała po latach swą niezwykłą wizję z dzieciństwa. Miała 12, 13 lat. Ojciec wyszedł z domu, ale dziewczynce nagle wydało się, że tata siedzi w pokoju. Nigdzie nie wyszedł. Jego twarz wykrzywiał ogromny grymas bólu. Po wielu latach przebywająca za kratami Karmelu Teresa wertowała swój brewiarz i spojrzała na ukryty w nim obrazek Jezusa. Po jej plecach przeszedł dreszcz. Rozpoznała rysy ojca. Ze świętego obrazka patrzył na nią tata. W jego oczach rozpoznała wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwała ojca Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz