W 1950 r. władze PRL zabrały Kościołowi majątek i powołały Fundusz, który miał łożyć na potrzeby duchowieństwa, a w istocie służył do walki z nim.
Nie po raz pierwszy postąpiono w ten sposób. Także w przeszłości toczyły się nieraz zaciekłe spory o to, jak Kościołowi odebrać jego majątek. Władza sięgająca po cudzą własność zawsze odwoływała się do haseł sprawiedliwości, pomocy ubogim oraz naprawienia wielowiekowych krzywd. Tak czynili zarówno cesarze, królowie, jak i komuniści. Efekt zawsze był ten sam. Kościół pozbawiano własności, niszczono jakąś sferę jego oddziaływania społecznego, majątek trafiał do kieszeni władzy, a ubogim pozostawała przysłowiowa figa.
Dobra martwej ręki
W debacie na temat majątku Kościoła spotkać można czasem dość osobliwą nazwę – dobra martwej ręki. Jest to tradycyjny sposób określania majątku, najczęściej nieruchomości ziemskich, które nie należały do konkretnej osoby fizycznej, ale były własnością Kościoła, jako tzw. osoby prawnej. Mówiąc inaczej, chodzi o dobra, których właścicielem były poszczególne parafie, diecezje bądź zgromadzenia zakonne. Majątek ten tworzony był przez wieki, najczęściej przez nadania, darowizny bądź fundacje, po to, aby wspomagać jakieś dzieło. Kościół był właścicielem, ale dochody z tej własności musiały być kierowane na cel wskazany przez darczyńcę.
Własność ziemska przez wieki umożliwiała także Kościołowi normalną pracę duszpasterską, utrzymanie seminariów, zakonów kontemplacyjnych, działalność misyjną, a także pełnienie roli mecenasa oświaty, kultury i sztuki. Od dawna prawo kanoniczne zabraniało wyzbywania się tych dóbr, które miały być w całości przekazane następcom. Ponieważ były one praktycznie wyłączone z normalnego obrotu handlowego, zaczęto je nazywać dobrami znajdującymi się jakby w „martwej ręce”, a więc nie na sprzedaż. To określenie jest także tradycyjnie wiązane z tym, że majątek ten często bywał Kościołowi zapisywany w testamencie, pochodził więc niejako z „martwej ręki”, czyli ostatniej woli donatora.
Zabrać i podporządkować
Wielkim rabusiem mienia kościelnego był austriacki cesarz Józef II, twórca systemu państwowego nadzoru nad Kościołem, nazwanego później od jego imienia józefinizmem. System nie był skomplikowany. Osadzał się na prostym pomyśle, że wystarczy skonfiskować dobra martwej ręki, duchowieństwu wypłacać rządową pensję, wybranym rzucać ochłapy w postaci beneficjów i przywilejów, aby skutecznie trzy-mać Kościół na krótkiej smyczy i podporządkować go państwu. Józefinizm zamykał Kościół w klatce, choć przyznać trzeba, że często była to złota klatka, w której wielu żyło się całkiem wygodnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski