Była światłem dla innych, ale sama żyła w ciemnościach. – W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tylko ból tęsknoty, ból bycia niechcianą – pisała. Ta noc trwała 50 lat.
Tylko nieliczni wiedzieli o walce wewnętrznej, którą toczyła. Opublikowana w tym roku w USA książka „Come be My light” (Pójdź, bądź Moim światłem) ukazuje zaskakujące szczegóły duchowych zmagań Matki Teresy z Kalkuty. Książka utkana jest z fragmentów najbardziej osobistych listów, które Matka Teresa pisała do swoich duchowych doradców. Większość z nich nie była dotąd publikowana. Zapiski albańskiej zakonnicy w białym sari, połączone z komentarzem jej duchowego powiernika, układają się w niezwykłą kronikę duszy. Największym sekretem Matki Teresy było bolesne doświadczenie opuszczenia przez Boga. Wielcy mistycy pisali o „ciemnej nocy duszy”. W jej przypadku trwała ona wyjątkowo długo – od chwili, kiedy weszła po raz pierwszy do slumsów Kalkuty, aż do śmieci.
Za towarzyszkę mam ciemność
Pierwsza wzmianka o „ciemnościach” pojawia się w liście z 1937 r. Matka Teresa ma wtedy 27 lat, jest od 9 lat u sióstr loretanek, pracuje w szkole dla dziewcząt w Kalkucie. Tuż przed ślubami wieczystymi pisze do spowiednika: „Niech ojciec nie myśli, że moje duchowe życie jest usłane różami – nie wiem, czy kiedykolwiek znalazłam choć jedną. Wręcz przeciwnie, o wiele częściej mam za towarzyszkę »ciemność«. I kiedy noc staje się tak gęsta, że wydaje mi się, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiaruję siebie Jezusowi”. Mimo tych trudności, młoda zakonnica podkreśla, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek. W kwietniu 1942 r. składa prywatny ślub, że da Bogu wszystko, o co tylko poprosi. „Nie odmówię Mu niczego” – przyrzeka. Chce „dać Mu coś bardzo pięknego”, „bez zastrzeżeń”.
Bóg poprosił o coś piękniejszego. 10 września 1946 r. w pociągu z Kalkuty do Darjeeling Matka Teresa przeżywa „powołanie w powołaniu”. „To było wezwanie, żeby porzucić loretanki, gdzie byłam bardzo szczęśliwa, i iść na ulicę, by służyć najbiedniejszym z biednych”. Kilkakrotnie słyszy wyraźny głos Jezusa: „Chodź, chodź, zabierz Mnie do mrocznych dziur, w których mieszkają ubodzy. Chodź, bądź Moim światłem”. Przynagla ją złożony ślub: „nie odmówię Mu niczego”. Dwa lata później biskup Kalkuty zatwierdza Zgromadzenie Misjonarek Miłosierdzia.
„Naszym celem jest zaspokoić pragnienie Jezusa na krzyżu” – tłumaczy Matka Teresa. „»Pragnę« – te słowa powiedział Jezus, kiedy był pozbawiony jakiejkolwiek pociechy, umierał w absolutnym ubóstwie, opuszczeniu, wzgardzie i złamany na duszy i ciele. Mówił o pragnieniu – nie wody, ale miłości, ofiary”. Ona sama doświadczyła wkrótce bolesnego udziału w „pragnieniu” Ukrzyżowanego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz